Strona nauczyciela

biologii i przyrody w Szkole Podstawowej im. gen Józefa Gizy w Wielogłowach

Okolice Czarnobyla to wielkie laboratorium do badania ewolucyjnych reakcji zwierząt i roślin na podwyższony poziom promieniowania radioaktywnego - mówią w rozmowie z PAP biolodzy z USA i Francji, którzy od lat badają strefę zamkniętą wokół Czarnobyla.

Awaria reaktora numer 4 w Czarnobylu, do której doszło równo 30 lat temu (26 kwietnia 1986 r.) skaziła radioaktywnie dużą część półkuli północnej. I choć w większości miejsc poziom promieniowania znacząco się nie zmienił, w okolicy samej elektrowni wciąż bywa silnie podwyższony. Właśnie takie miejsca są przedmiotem zainteresowania biologów ewolucyjnych.

 

"To ciekawe miejsce, ponieważ pozwala badać mutacje pojawiające się u organizmów żyjących na ogromnej przestrzeni, liczonej w tysiącach kilometrów kwadratowych. Obserwujemy tam populacje ptaków, ssaków, bezkręgowców, roślin i badamy bakterie. W większości tych grup organizmów znajdujemy wyraźne dowody na obecność reakcji organizmów na dawki promieniowania. Widzimy też, że organizmy reagują gorzej w miejscach o wyższym poziomie promieniowania" - opowiada w rozmowie z PAP biolog pracujący w okolicy Czarnobyla od 1991 r., Anders Pape Møller z Université Paris-Sud XI we Francji.

 

"Badania reakcji organizmów na promieniowanie w takiej skali, jaką oferują okolice Czarnobyla, nie jest możliwe w żadnym laboratorium" – dodaje Tim Mousseau z University of South Carolina, który strefę zamkniętą bada wraz z Møllerem od 2000 r.

 

W granicach "zony" ewolucjonistów interesuje wpływ promieniowania na różne narządy, mechanizmy i procesy: przeżycie i rozmnażanie ptaków, proporcje płci w ich populacjach, wielkość mózgów u ptaków i norników, częstotliwość występowania guzów, interakcje pomiędzy owadami zapylającymi, roślinami, owocami i zwierzętami owocożernymi, a nawet symetrię pajęczych sieci. Badają wpływ promieniowania na żywotność pyłków roślinnych, na kiełkowanie nasion, wzrost roślin i procesy rozkładu drewna.

 

Mousseau i Møller sprawdzają, czy zwierzęta przystosowały się do podwyższonego poziomu promieniowania i czy potrafią sobie z nim radzić. "Kiedy zaczęliśmy badania, od momentu katastrofy przewinęło się już wiele pokoleń ptaków i owadów. To znaczy, że ewolucja miała sporo czasu na wypracowanie ewentualnej reakcji na wyższe promieniowanie. Nasze pierwsze pytanie brzmiało: czy zwierzęta mogą się adaptować do stresu radiacyjnego" - relacjonuje Mousseau.

 

Jak tłumaczy, w jajkach ptaków i owadów obecne są związki chemiczne przydatne np. podczas zwalczania infekcji bakteryjnych (jak choćby antybiotyki). W strukturę jaj wbudowywane są też przeciwutleniacze, które mogą sprzyjać ochronie przed promieniowaniem. "Sądzimy, że taki rodzaj odpowiedzi ze strony matki mógł wyewoluować w czarnobylskiej populacji, aby zwierzęta lepiej radziły sobie z podwyższonym promieniowaniem" - mówi Mousseau.

 

Møller i Mousseau relacjonują, że znaleźli liczne dowody na uszkodzenia materiału genetycznego organizmów (np. zmiany w DNA), mogące prowadzić do powstawania guzów, spowolnienia tempa wzrostu czy innych nieprawidłowości. "Wiedząc, że narażeni na promieniowanie ludzie często zapadają później na kataraktę - zaczęliśmy się pod tym kątem przyglądać ptakom i myszom. Okazało się, że w reakcji na promieniowanie także u nich pojawia się katarakta. Jednocześnie samce ptaków i myszy, zwłaszcza te żyjące na bardziej radioaktywnych obszarach, mają obniżoną płodność. Produkują mniej nasienia, albo nie produkują go wcale, zmienia się też zachowanie ich plemników, przez co gorzej pełnią one swą rolę" - opowiada Mousseau.

 

Szczególnie wiele danych biolodzy zebrali nt. ptaków. Z ich badań 550 ptaków odłowionych w sieci wynika, że mózgi tych zwierząt - zamieszkujących skażone tereny w okolicach czarnobylskiej elektrowni - są o 5 proc. mniejsze niż w innych rejonach. Wśród ptaków zmienione są proporcje płci; mniej też śpiewają. Naukowcy stwierdzili też, że na uszkodzenia z powodu radioaktywnego promieniowania najbardziej wrażliwe są ptaki migrujące na długie dystanse oraz posiadające kolorowe, jasne upierzenie.

 

Biolodzy twierdzą, że zmiany w środowisku nie wpłynęły na wszystkie gatunki, choć ogólnie w okolicach o największym poziomie promieniowania najwięcej ubyło właśnie ptaków, a także motyli. Dzikie zwierzęta i rośliny z nieprawidłowościami (kataraktą, guzami czy mikrocefalią) stanowią jednak rzadkość, gdyż ze względu na wady szybko padają łupem drapieżników. "Dlatego takie osobniki znikają, a wielkość ich populacji szybko maleje" - powiedział PAP Møller.

 

Mousseau zwrócił z kolei uwagę, że las w strefie zamkniętej wokół Czarnobyla na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym. "Jeśli nawet zwykły człowiek zna typowe dla lasów gatunki roślin i zwierząt... i tak może tam nie dostrzec niczego nietypowego. Jeśli jednak jest biologiem i operuje specjalną perspektywą: korzysta z naukowych metod albo potrafi liczyć zwierzęta - staje się dla niego jasne, że dzieją się tam nieoczywiste rzeczy" - mówi.

 

Wśród zmian widocznych gołym okiem biolog wymienia nietypowy kształt drzew, np. skręcone sosny, w najbardziej radioaktywnych obszarach. "Jeśli zaś chodzi o ptaki, u wielu obserwujemy guzy. Gdybyśmy zapytali pierwszego lepszego obrączkarza - człowieka, który widuje naprawdę dużo ptaków: czy kiedykolwiek widziałeś ptaka z guzem? - zapewne powie o jednym albo dwóch. My na skażonym obszarze widzieliśmy takich wiele" - opowiada.

 

W końcu 2014 r. media obiegła wiadomość, że w strefie zamkniętej Czarnobyla kwitnie dzikie życie, a opuszczone przez ludzi lasy pełne są dzików, jeleni, saren, wilków, łosi i lisów. Zdaniem biologów ilość nie musi jednak świadczyć o tym, że napromieniowana okolica w szczególny sposób służy zwierzętom. Jedyne, co można twierdzić z pewnością - to fakt, że populacja rośnie z powodu braku polowań. "Nie można jednak powiedzieć, jak się ma ten wzrost liczebności zwierząt w Czarnobylu do poziomu promieniowania" – zaznacza Mousseau.

 

"Owszem, są tam duże ssaki; ale czy więcej, niż można oczekiwać? Dużych ssaków przybyło w wielu miejscach w Europie, również w Polsce. Czy wzrost ich liczebności w Czarnobylu jest odpowiednio większy, niż odnotowany gdzie indziej? Dotychczasowe obserwacje nie pozwalają też powiedzieć, czy wilki albo inne duże zwierzęta, żyjące w bardziej skażonych okolicach, nie akumulują większej liczby mutacji. Nasze wyniki jasno wskazują na to, że zwierząt więcej jest w tych miejscach, gdzie promieniowanie jest słabsze. Najbardziej skażonych miejsc zwierzęta wyraźnie unikają" - komentuje Møller.

 

Mówiąc o znaczeniu badań skutków promieniowania Tim Mousseau zasugerował, że i w przyszłości istnieje "prawdopodobieństwo wypadków, a nawet jądrowego terroryzmu". "Biorąc to pod uwagę - bardzo ważne jest, aby naukowcy dowiadywali się jak najwięcej nt. wpływu związanych z tym zanieczyszczeń na środowisko; zarówno pod kątem zwalczania skutków potencjalnych wypadków, jak i oceny ryzyka opartej na dowodach, a także kształtowania polityki energetycznej" - powiedział.

 

Dodał, że skażenia radioaktywne pochodzą nie tylko z historycznych wypadków, ale i całego cyklu uranu, od jego wydobywania, po składowanie zużytego paliwa. "Tego rodzaju zanieczyszczenia oznaczają dla środowiska określone konsekwencje, ale nie były szczegółowo badane" - podkreślił.

 

"Nieważne, czy jesteśmy zwolennikami, czy przeciwnikami energii jądrowej - ona i tak już istnieje, i pozostanie z nami na lata. Na świecie działa dziś ponad 400 reaktorów jądrowych, buduje się 65 nowych, planowanych jest kolejnych 165. W mojej okolicy USA stoją cztery nowe reaktory, które niemal widzę przez okno. Niezależnie od tego, co o nich myślimy - musimy wiedzieć więcej, żebyśmy byli przygotowani na ewentualne skażenia, jakie wiążą się z tym rodzajem technologii - podobnie, jak na inne zanieczyszczenia, wiążące się z innymi rodzajami technologii produkcji energii" – zaznaczył.

 

PAP - Nauka w Polsce, Anna Ślązak

 

 

Ponad sto lat po odkryciu grup krwi 0, A i B wciąż nie wiemy, po co tak naprawdę one istnieją. Czy jest to aż tak ważne, by organizm nie mógł bez nich funkcjonować? Jakie jeszcze tajemnice kryje nasza krew?

Skąd się wzięły grupy krwi? Czy są nam potrzebne?
/©123RF/PICSEL


Czytaj więcej na http://nt.interia.pl/raporty/raport-medycyna-przyszlosci/medycyna/news-tajemnice-grup-krwi-skad-sie-wziely-i-czy-sa-nam-potrzebne,nId,1918382,nPack,1#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox


Krew to zdecydowanie najcenniejszy składnik naszego ciała. Mimo iż prace nad organami hodowanymi w warunkach laboratoryjnych z roku na rok postępują, na sztuczną krew nie ma co liczyć. Wśród wielu interesujących składników krwi jeden element budzi szczególne zainteresowanie naukowców i lekarzy - grupy krwi. Jest z nimi związanych mnóstwo tajemnic, których naukowcom wciąż nie udało się rozwiązać.

Dlaczego 40 proc. rasy białej ma typ krwi A, podczas gdy występuje ona tylko u 27 proc. Azjatów? Rozwiązanie zagadki grup krwi może przybliżyć nas do celu ostatecznego hematologii - stworzenia funkcjonalnego substytutu tej tkanki.

Transfuzje pod kontrolą

Określenie "tkanka" w poprzednim zdaniu nie jest przypadkowe. Z biologicznego punktu widzenia krew jest bowiem płynną tkanką łączną, składającą się z wyspecjalizowanych komórek oraz osocza, w którym są one zawieszone. Krew wypełnia nasze ciało - krąży w naczyniach krwionośnych lub w jamie ciała. Dzięki pracy serca, krew jest pompowana przez tętnice do wszystkich zakamarków ciała i wraca do niego za pośrednictwem żył.

U noworodka występuje krew w ilości zaledwie mniej więcej filiżanki, natomiast dorosły człowiek ma przeciętnie 5-6 litrów tej substancji (mężczyźni więcej od kobiet). O krwi można by napisać książkę (jest też dziedzina medycyny zajmująca się krwią - hematologia), ale ten artykuł dotyczy tylko jednej z najbardziej niezwykłych właściwości krwi: ich grup.

W 1900 r. austriacki lekarz Karl Landsteiner odkrył grupy krwi, zdobywając 30 lat później Nagrodę Nobla w dziedzinie: fizjologia lub medycyna. Od tego czasu poczyniono ogromne postępy w medycynie, ale najbardziej elementarne pytanie - po co tak naprawdę nam grupy krwi? - pozostaje bez odpowiedzi.

Dzięki temu, że lekarze są świadomi występowania różnych grup krwi, mogą ratować życie pacjentów przetaczając im ten niezwykły płyn. Ale przez większość historii ludzkości możliwość oddania własnej krwi innej osobie przyprawiała o palpitacje serca.



Lekarze renesansowi dumali o tym, co by się stało, gdyby ich krew umieścić w żyłach innych osób. Niektórzy myśleli, że proces taki może wyleczyć ze wszystkich chorób organizmu albo doprowadzić do szaleństwa. W końcu, na początku 1600 r., podjęto próby transfuzji krwi, z katastrofalnymi skutkami. Francuscy lekarze wstrzyknęli krew cielęcą pacjentowi, który natychmiast zaczął się pocić, wymiotować i oddawać mocz o "kolorze sadzy". Ponownie przetoczono mu krew, ale nieszczęśnik zmarł.

Nic dziwnego, że zła reputacja okryła transfuzje krwi na 150 lat. Nawet w XIX w. tylko nieliczni lekarze odważyli się testować procedurę. Jednym z nich był James Blundell, który podczas praktyki lekarskiej był świadkiem wielu zgonów kobiet podczas porodów. Po śmierci jednej z pacjentek w 1817 r., stwierdził, że nie jest w stanie pogodzić się ze stanem rzeczy. "Nie mogłem przestać o tym rozmyślać, zwłaszcza, że pacjentkę prawdopodobnie dałoby się ocalić przez transfuzję" - pisał w pamiętnikach.

Blundell przekonał się, że wcześniejsze eksperymentalne transfuzje krwi nie udawały się z powodu jednego podstawowego błędu - przetaczania "krwi bestii" jak sam to ujął. Brytyjczyk wykoncypował, że lekarze nie powinni przenosić krwi pomiędzy gatunkami, ponieważ "różne rodzaje krwi różnią się bardzo od siebie". Człowiek powinien dostać krew innego człowieka. Nikt jednak do tej pory nie próbował wykonać takiego zabiegu. Blundell postanowił, że spróbuje. Zaprojektował system kominów, strzykawek i rur, które mogły skierować krew od dawcy do schorowanego pacjenta. Lekarz przetestował urządzenie na psach, a następnie został wezwany do łoża śmierci pacjenta, który się wykrwawiał. Tylko transfuzja krwi mogła mu ocalić życie.

Od kilku dawców pobrano ponad 400 ml krwi, którą wstrzyknięto w ramię umierającego mężczyzny. Po zabiegu powiedział on Blundellowi, że czuje się znacznie lepiej, ale po dwóch dniach i tak zmarł. To utwierdziło Brytyjczyka w przekonaniu, że transfuzje krwi mogą ratować życie. Blundell w sumie przetoczył krew 10 pacjentom. Tylko 4 z nich przeżyło.

Antygenowe puzzle

Blundell słusznie zauważył, że ludzie powinni dostawać tylko ludzką krew. Ale nie wiedział on o innym istotnym fakcie - ludzie powinni dostawać krew tylko od niektórych innych ludzi. Jest wielce prawdopodobne, że to nieznajomość tej zależności doprowadziła do śmierci kilku jego pacjentów. Zgony te nabierają jeszcze tragiczniejszego wymiaru, zważywszy na to, że grupy krwi odkryto kilka lat później w wyniku dość prostej procedury.

Pierwsze wskazówki dotyczące istnienia różnych rodzajów krwi odnotowano już na początku XIX w. Wtedy to naukowcy mieszający krew różnych ludzi w probówkach zauważyli, że czasami czerwone krwinki się sklejają. Ale ponieważ większość oddanej do badań krwi pochodziła od osób chorych, wywnioskowano, że to rodzaj patologii niewartej dalszego rozważania. Nikomu nie przyszło do głowy sprawdzić, czy krwinki zdrowych osób także się sklejają. Aż do czasu wspomnianego na początku Karla Landsteinera.

Landsteiner odkrył, że pod wpływem odczynów zlepnych, krew różnych osób zachowuje się inaczej. Uczony wyróżnił trzy grupy krwi - A, B i C, które dzisiaj funkcjonują w medycynie jako A, B i 0 (grupę krwi AB odkryto kilka lat później). Generalnie różnią się one etapem, na którym zatrzymała się synteza antygenów na powierzchni erytrocytów. Oczywiście nasza krew różni się także obecnością antygenu Rh (wspólnego z rezusami, skąd pochodzi nazwa), co jako pierwszy zauważył amerykański badacz Philip Levine w połowie lat 20. ubiegłego wieku.

Landsteiner mieszał krew pochodzącą od różnych osób i zauważył pewną powtarzalność. Podczas mieszania plazmy z grupy A z próbką grupy A od innej osoby, krew pozostawała cieczą. Tak samo było w przypadku osocza i krwinek z grupy B. Ale jeżeli zmieszano osocze z grupy A z krwinkami z grupy B, krew aglutynowała. Z krwią z grupy 0 było inaczej. Gdy Landsteiner mieszał krwinki z grupy A lub B z plazmą 0, zlepiały się one ze sobą. Ale mógł dodać plazmy A lub B do czerwonych krwinek 0 bez efektu aglutynacji.

Dzięki tej wiedzy już w 1907 r. udało się z sukcesem przetoczyć krew.

Obserwacje Landsteinera uświadomiły naukowcom, że transfuzje niewłaściwej krwi są potencjalnie niebezpieczne. Austriak nie wiedział jednak, co dokładnie odróżnia jedną grupę krwi od drugiej. Wiedział tylko, że są "inne". Późniejsze pokolenia naukowców odkryły, że czerwone krwinki każdego typu są ozdobione różnymi cząsteczkami na ich powierzchni. W grupie krwi A cząsteczki te są ułożone warstwowo, jak w dwupiętrowym domu. Na pierwszym piętrze znajduje się antygen H, a na drugim piętrze pojawia się antygen A. U osób z grupą krwi B, drugie piętro przytoczonego domu ma inny kształt, natomiast populacja z krwią 0 ma tylko antygen H.

Układ immunologiczny każdej osoby jest dobrze zaznajomiony z własnymi tkankami, a także krwią. Jeśli w organizmie pojawi się krew niewłaściwego typu, komórki odpornościowe reagują jak na ciało obce i nacierają do ataku. Wyjątkiem od tej reguły jest grupa krwi 0. Krwinki mają na powierzchni tylko antygeny H, które są obecne także w innych typach krwi. Gdy taka krew pojawi się w organizmie osób z grupą A lub B, nie zostaje zaatakowana, bo wygląda "znajomo". Ta cecha sprawia, że osoby obdarzone grupą krwi 0 są uznawane za uniwersalnych dawców, a krążący w ich żyłach płyn jest szczególnie cenny.

Cała ta wiedza została zbudowana na prostym odkryciu Landsteinera. Ale ani on, ani współcześni hematolodzy nie znają jednoznacznej odpowiedzi na pytanie: po co tak naprawdę są grupy krwi? Dlaczego czerwone krwinki różnych osób nawzajem sobie przeszkadzają? Przecież obecność jednej grupy krwi w populacji z ewolucyjnego punktu widzenia byłaby korzystniejsza.

Krwawa wieczerza

W 1996 r. Peter D'Adamo opublikował książkę, w której przekonuje, że w celu ujednolicenia naszego ewolucyjnego dziedzictwa wszyscy powinniśmy odżywiać się zgodnie z naszą grupą krwi. Według D'Adamo grupy krwi "pojawiły się w krytycznych momentach rozwoju człowieka". Badacz uważa, że typ 0 wykształcił się u naszych przodków łowców-zbieraczy w Afryce, typ A dominował u rolników, a typ B pojawił się 10-15 tys. lat temu w Himalajach. Typ AB jest najmłodszy i wynika z mieszania grup krwi A i B.

Na podstawie tych prostych zależności, D'Adamo przekonuje, że jest w stanie określić jakie potrawy powinny spożywać osoby z różnymi grupami krwi. Ponieważ grupa krwi A wywodzi się od przodków-rolników, osoby ją obdarzone powinny być wegetarianami. Osoby z grupą krwi 0, wywodzącą się od myśliwych, do zachowania zdrowia muszą mieć dietę bogatą w mięso i unikać produktów mlecznych. W książce "Jedz zgodnie ze swoją grupą krwi" (dostępnej także w Polsce) D'Adamo sugeruje, że pokarmy, które nie są kompatybilne z naszą krwią, zawierają antygeny wywołujące różnego rodzaju choroby.

Mimo iż wydaje się to absurdalne, to książka D'Adamo sprzedała się w na świecie w 7 mln kopii. Lekarze ciągle są pytani przez pacjentów, czy dieta oparta na grupie krwi ma jakikolwiek sens? Niedawno naukowcy pracujący dla belgijskiego Czerwonego Krzyża z Emmą De Buck na czele postanowili to sprawdzić. Przenalizowali ponad 1000 przeprowadzonych badań, ale żadne z nich jednoznacznie nie wskazały na skuteczność diety opartej na grupach krwi. Taka opinia została opublikowana w "American Journal of Clinical Nutrition".

Mimo sceptycyzmu środowiska naukowego, osoby odżywiające się w zgodzie z własną krwią, donoszą o poprawie samopoczucia, a nawet zniknięciu różnych chorób. Niewykluczone, że grupy krwi faktycznie są powiązane z dietą, choć najprawdopodobniej nie w tak prostolinijny sposób, jak opisał to D'Adamo.

Ahmed El-Sohemy jest ekspertem w nowo powstającej dziedzinie wiedzy zwanej nutrigenomiką. Wraz ze swoim zespołem badawczym, zgromadził on 1500 ochotników do śledzenia wpływu różnego rodzaju spożywanej żywności na ich zdrowie. Dwie osoby mogą w inny sposób zareagować na tę samą dietę, ze względu na odrębny garnitur genów.

- Prawie za każdym razem, gdy udzielam wywiadu, ktoś w końcu pyta mnie, jak to jest z tą dietą opartą na grupie krwi. Żadna z rzeczy opisanych w książce D'Adamo nie jest wspierana przez naukę - powiedział El-Sohemy.

El-Sohemy podzielił uczestników eksperymentu zgodnie z zaleceniami D'Adamo. Osoby z grupą krwi 0 jadły tylko mięso, a ochotnicy z grupą krwi A były na diecie wegetariańskiej. Okazało się, że niektóre diety faktycznie mogą przełożyć się na dobre lub złe samopoczucie osób, które z nich korzystają. Na przykład osoby, które były na diecie związaną z grupą krwi A, miały mniejszy indeks BMI, mniejszą wagę i niższe ciśnienie krwi. Ludzie przypisani do diety związanej z grupą krwi 0 mieli z kolei obniżony poziom trójglicerydów. Z kolei dieta, której powinny trzymać się osoby z grupą krwi B, nie dawała żadnych korzyści.

- Haczyk polega na tym, że odkryte przez nas korzyści nie mają niczego wspólnego z ludzką krwią. Oznacza to, że osoby z grupą krwi 0 spokojnie mogą bazować na diecie związanej z grupą krwi A i vice versa - podsumował El-Sohemy.

Tuż po odkryciu Landsteinera w 1900 r., naukowcy zaczęli zastawiać się, czy inne zwierzęta także mają grupy krwi. Okazało się, że krew niektórych gatunków naczelnych całkiem dobrze mieszała się z niektórymi ludzkimi grupami krwi. Fakt ten nie musiał oznaczać, że mamy taką samą grupę krwi, a że odziedziczyliśmy ją od wspólnego przodka. Grupa krwi A mogła ewoluować więcej niż jeden raz.

W latach 90. ubiegłego wieku niepewność zniknęła, bo biolodzy molekularni rozszyfrowali grupy krwi. Okazało się, że jeden gen - zwany AB0 - odpowiada za budowę dodatkowych antygenów w grupach krwi A i B. W przypadku osób z grupą krwi B, w genie AB0 dochodzi do kilku kluczowych mutacji. Osoby z krwią 0 mają w genie AB0 mutacje uniemożliwiające produkcję enzymu budującego albo antygen A, albo antygen B.

Znając tę zasadę, uczeni postanowili przyjrzeć się występowaniu genu AB0 u innych gatunków. Zespół z paryskiego National Center for Scientific Research pod kierownictwem Laure Segurel przeprowadził najbardziej ambitne eksperymenty genów AB0 u naczelnych. Okazało się, że gibony, podobnie jak ludzie, mają grupy krwi A i B. Szympansy, które są uznawane za naszych najbliższych krewnych, mają tylko grupy krwi A i 0. Goryle natomiast mają tylko grupę krwi B. Nawet u ludzi występują mutacje, które zapobiegają białku AB0 budować drugą warstwę antygenów, co powoduje zmianę krwi z A lub B do 0.

Naukowcy starający się określić, jakie korzyści zapewnia gen AB0, są bezradni. Nie ma dobrego wyjaśnienia tej zagadki, choć przeprowadzono wiele badań i symulacji. Najbardziej uderzającą manifestacją naszej niewiedzy o grupach krwi jest incydent, który odnotowano w Bombaju w 1952 r. Naukowcy odkryli, że garstka pacjentów miała grupę krwi 0, pomimo obecności genów odpowiedzialnych za powstawanie grup A i B. Mimo tego, krew w kontakcie z surowicami wzorcowymi nie ulegała aglutynacji. Oprócz występujących zazwyczaj w osoczu osób z grupą krwi 0 przeciwciał anty-A i anty-B, w opisywanym fenotypie występowały jeszcze przeciwciała anty-H. Co to oznacza w praktyce? Osoby z fenotypem bombajskim mogą przyjąć krew tylko od innych osób w tym samym stanie. Nawet przetoczenie krwi 0 może okazać się dla nich zabójcze.

Fenotyp bombajski udowadnia, że nie ma żadnych bezpośrednich zalet życia lub śmierci występowania grup krwi w układzie AB0. Niektórzy naukowcy sugerują, że wyjaśnienie występowania różnych grup krwi może skrywać się w ich zmienności. Występują one z tego powodu, że różne rodzaje krwi chronią nas przed różnymi chorobami.

Lekarze zaczęli dostrzegać związek między różnymi grupami krwi a poszczególnymi chorobami w połowie lat 20. ubiegłego wieku. Dzisiaj znanych są dziesiątki takich przykładów. Dla przykładu, osoby z grupą krwi A są bardziej narażone na raka trzustki, białaczkę, ospę, choroby serca czy ciężką malarię. Z drugiej strony, osoby z grupą krwi 0 powinny uważać na wrzody czy pęknięcie ścięgna Achillesa.

Naukowcy tacy jak Kevin Kain z University of Toronto starają się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego osoby z grupą krwi 0 są lepiej chronione przed malarią niż pacjenci z innymi grupami krwi. Jego badania wykazały, że komórki odpornościowe mają łatwiejsze zadanie rozpoznania zainfekowanych komórek krwi, jeżeli są typu 0, niż innych rodzajów krwi.

Bardziej zastanawiające są powiązania między grupami krwi i chorobami, które nie mają nic wspólnego z krwią. Weźmy za przykład norowirusy. Te paskudne patogeny są zmorą statków wycieczkowych, gdyż mogą szaleć wśród pasażerów, powodując gwałtowne wymioty i biegunkę. Czynią to poprzez inwazję komórek wyściółki jelita, krwinki pozostawiając nietkniętymi. A jednak grupy krwi wpływają na ryzyko infekcji przez określony szczep norowirusa.

Rozwiązania tej tajemnicy można upatrywać w fakcie, że komórki krwi nie są jedynymi w naszym organizmie, które wytwarzają antygeny charakterystyczne dla grup krwi. Są one również produkowane przez komórki w ścianach naczyń krwionośnych, dróg oddechowych, skórze i włosach. Wiele osób nawet wydziela antygeny krwi w ślinie. Norowirusy wywołują chorobę, atakując antygeny krwi wytwarzane przez komórki jelitowe. Patogen może chwycić komórkę tylko wtedy, gdy jego białka pasują do antygenów grupy krwi komórki. Możliwe jest, że różne szczepy norowirusów są przystosowane do inwazji różnych antygenów krwi. To by wyjaśniało, dlaczego u niektórych osób występuje choroba morska, a u innych nie.

Może to być także wskazówką, dlaczego różne rodzaje krwi przetrwały miliony lat. Nasi przodkowie byli zamknięci w środowisku z niezliczoną ilością czynników chorobotwórczych, w tym wirusów, bakterii i innych wrogów. Niektóre z tych patogenów mogły zaadaptować się do wykorzystywania różnych antygenów krwi. Patogeny, które były najlepiej dostosowane, łatwiej atakowały organizm. Ale stopniowo traciły przewagę, bo ostatecznie zabijały organizm, w którym bytowały. Dzięki temu naczelne z rzadkimi grupami krwi były lepiej chronione przed wrogami. I tak zostało do dziś.



Czytaj więcej na http://nt.interia.pl/raporty/raport-medycyna-przyszlosci/medycyna/news-tajemnice-grup-krwi-skad-sie-wziely-i-czy-sa-nam-potrzebne,nId,1918382,nPack,3#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox




Jeśli prognozy pogody się potwierdzą czeka nas prawdziwa plaga komarów - kłopotliwych owadów. Łagodna zima sprawiła, że wyjątkowo dużo jest też - bardzo niebezpiecznych - kleszczy, które są groźne nie tylko dla ludzi, ale również dla zwierząt.

 

- Im cieplej, tym dla wszelkiej maści owadów lepiej. A jeśli do tego jest wilgotno, to warunki dla np. komarów są wprost idealne - mówi Wirtualnej Polsce Adam Woźniak entomolog z Towarzystwa Przyrodniczego "Bocian". -I właśnie z takimi warunkami mamy teraz do czynienia. Nagle zrobiło się bardzo ciepło i komary zaczęły się rozmnażać - dodaje ekspert i zwraca uwagę na większą liczbę komarów w tym roku wpłynie z pewnością bardzo łagodna zima. - Komar rozwija się w środowisku wodnym i jeśli zimą nie był odpowiednio przemrożony, to jest go więcej. Sytuacje może pogorszyć, zapowiadane przez amerykańskich meteorologów, wilgotne lato. Jeśli prognozy się sprawdzą będziemy mieli plagę komarów - tłumaczy rozmówca WP i przypomina, że owady te rozmnażają się błyskawicznie. - Podstawowym celem ich krótkiego życia jest prokreacja. Wystarczy około 3 dób i w sprzyjających warunkach larwy się rozwijają. A żeby się rozmnożyć samice potrzebują ludzkiej krwi i kąsają - wyjaśnia Adam Woźniak.

Najlepsza moskitiera?

- W miastach, poza terenami położonymi blisko wody, komary idealnie warunki do rozwoju mają w miejscach gdzie jest szrot opon. Jeśli w takiej czarnej oponie nagromadzi się jeszcze trochę wody to są tam też potworne roje komarów - opowiada entomolog w Towarzystwa Przyrodniczego Bocian. Nieco mniej komary powinny być uciążliwe dla wszystkich mieszkających np. w blokach. - Komary zwykle nie dolatują wyżej, niż do czwartego piętra - tłumaczy. Wszystkim, którzy mieszkają niżej pomocna może być lawenda, której zapachu komary nie lubią. Lecz jednej, skutecznej, pewnej ochrony przeciw komarom nie ma. Wszelkiego rodzaju aerozole, kremy, maści, naklejki dają jako taki spokój, ale na pewno nie zapewnią nam bezpieczeństwa na całą dobę. - Najlepsze są sposoby mechaniczne, takie jak np. moskitiera. Chemia szkodzi. Przede wszystkim nam, ale też środowisku. Zabija nie tylko komary, ale też wiele pożytecznych istot - przestrzega Woźniak.

Groźniejsze są kleszcze

- Komary mogą przenosić wiele różnych chorób z malarią na czele, ale ta w Polsce nie występuje od dawna choćby z przyczyn klimatycznych. Chociaż i to w naszej szerokości geograficznej może się wkrótce zmienić. Jednak teraz nasze komary, z medycznego punktu widzenia, raczej nie są szkodliwe, chociaż coraz częściej pojawiają się przypadki odzwierzęcej dilofilariozy - choroby pasożytniczej w której powstają niebolesne guzki w skórze. Zazwyczaj po ugryzieniu komara powstaje po prostu swędząca krosta, ale część osób może być też uczulona na jad komara. Lepiej nie dać się ukąsić - mówi Wirtualnej Polsce lekarz Paweł Grzesiowski, prezes fundacji Instytut Profilaktyki Zakażeń.

Są jednak środki, które nie zabijają, a jedynie odstraszają komary. – To wszystkie, które mają w swoim składzie dietylo-m-toluamid tak zwany DEET. Jednak by zadziałał, musi w składzie danego preparatu odpowiednio dużo, powyżej 15 proc. - wyjaśnia Wirtualnej Polsce prezes fundacji Instytut Profilaktyki Zakażeń i dodaje, że znacznie poważniej sprawa ma się z kleszczami, które także będą o sobie coraz częściej przypominać. – W odróżnieniu od komarów, nawet polskie kleszcze przenoszą groźne choroby. Boreliozę, erlichiozę, babesjozę czy kleszczowe zapalenie mózgu. Tylko na tę ostatnią chorobę jest szczepionka - przypomina dr Grzesiowski. - Naturalnie nie każdy kleszcz te choroby przenosi. Wszystko zależy od tego jakie zwierzę ukąsi kleszcz przed człowiekiem - jeśli są to dziko żyjące zwierzęta leśne np. jelenie, dziki czy sarny, ryzyko zakażenia rośnie, bo wiele tych zwierząt jest w Polsce nosicielami tych chorób - dodaje. Zarówno kleszcze, jak i komary atakują w podobnych miejscach. Są to lasy, parki, wysokie trawy.

Komara słychać, kleszcza nie

- Z tym, że komara słychać, kleszcza nie. Jednak żeby mógł zarazić, jeszcze musi wkłuć się w skórę człowieka i wyssać trochę krwi. Szacuje się, że ryzyko zakażenia wzrasta gdy kleszcz miał kontakt ze skórą przez ponad 12 godzin - podkreśla rozmówca WP. - Po spacerze w miejsca, gdzie mogą być kleszcze trzeba się zatem dokładnie obejrzeć. Najlepiej pod prysznicem. Jeśli kleszcz jeszcze się nie wkłuł w naszą skórę, to woda łatwo go usunie. Dobrze jest też dobrze wytrzepać ubranie, w którym byliśmy. Kleszcze lubią też wędrować po mieszkaniu - ostrzega Paweł Grzesiowski. Kleszcze można usunąć samodzielnie. - Najlepiej zrobić to najprostszą pęsetą. Złapać go jak najbliżej skóry i jednym sprawnym ruchem pociągnąć do góry. Dobrze jest użyć gumowych rękawiczek, bo odwłok kleszcza to materiał zakaźny. Na pewno nie można go wykręcać, nie smarować masłem, nie przypalać etc. - wylicza lekarz. Wyciągniętego kleszcza należy wyrzucić do zlewu lub ubikacji.

Poważne zagrożenie dla zwierząt

- Kleszczy jest już bardzo dużo i były aktywne właściwie przez cały rok. Wystarczą im do życia raptem 4 stopnie ciepła - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską specjalista chorób psów i kotów, lekarz weterynarii Olga Pytel z gabinetu weterynaryjnego Zoomedica w Sokołowie Podlaskim. - U psów i kotów wywołują przede wszystkim babeszjozę. Bardzo groźną chorobę, która nieleczona prowadzi do niewydolności nerek i wątroby, do niedokrwistości, a w konsekwencji do śmierci zwierzęcia - ostrzega dr Pytel i dodaje, że jej objawy u psów mogą pojawić się nawet kilka miesięcy po ukąszeniu kleszcza. Zwykle pojawiają się jednak w ciągu kilku, kilkunastu dni. Należą do nich osowiałość, brak apetytu, gorączka, wymioty, biegunka, bladość, ciemniejszy mocz.

Są nie tylko w lasach

- Kleszcze dzisiaj są nie tylko w lasach. Żerują tuż obok siedlisk ludzkich. Na trawnikach przed blokiem, łąkach, w tujach. Dosłownie wszędzie - opowiada lekarz weterynarii - Dodatkowym problemem jest to, że zaczęły się też uodparniać na środki chemiczne, które są stosowane u psów czy kotów. Szczególnie popularnych kropli na kark - mówi WP dr Pytel. - Nie ma skutecznych szczepień zabezpieczających domowe zwierzęta przed kleszczami. Pomocne może być łącznie dobrych obroży przeciwkleszczowych łącznie z kroplami na kark. Są też tabletki, które mogą przyjmować nawet suki karmiące. Po spacerach należy, tak jak nas samych, dokładnie oglądać nasze zwierzęta i w razie potrzeby usunąć kleszcza. Jeśli nie czujemy się na siłach by to zrobić, lepiej samemu nie próbować i udać się do weterynarza.

źródło: http://wiadomosci.wp.pl/kat,18032,name,wiadomosci,kategoria.html

Chorujący na wirusa HIV Kolumbijczyk zmarł na nowotwór, który pojawił się w ciele... tasiemca zamieszkującego jego organizm. Ten niezwykły przypadek jest pierwszym odnotowanym w historii medycyny, w którym to nowotwór pasożyta doprowadził do śmierci gospodarza.

Czy przez zarażenie tasiemcem można dostać raka? Okazuje się, że tak

/©123RF/PICSEL


Czytaj więcej na http://nt.interia.pl/raporty/raport-medycyna-przyszlosci/medycyna/news-nowotwor-tasiemca-zabil-czlowieka,nId,1917320#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
Czy przez zarażenie tasiemcem można dostać raka? Okazuje się, że tak
/©123RF/PICSEL


Czytaj więcej na http://nt.interia.pl/raporty/raport-medycyna-przyszlosci/medycyna/news-nowotwor-tasiemca-zabil-czlowieka,nId,1917320#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

W 2013 r. 41-letni wówczas Kolumbijczyk zgłosił się do lekarzy, którzy mieli problem ze zdiagnozowaniem jego stanu chorobowego. Dopiero teraz udało się ustalić, co mu dolega, a przypadek został opisany w "New England Journal of Medicine". U mężczyzny 7 lat wcześniej wykryto wirusa HIV, ale nie rozpoczęto leczenia. Jak się okazało, fakt ten miał dla niego śmiertelne konsekwencje.

W organizmie chorego wykryto liczne guzy nowotworowe, niektóre nawet o średnicy ponad 4 cm. Badania histopatologiczne wykazały, że wiele z nich jest 10-krotnie mniejszych od ludzkich, co znaczy, że mają nietypowe pochodzenie. Rozwiązania tej zagadki szukano przez dłuższy czas. Powstały nawet intrygujące teorie mówiące o procesie kurczących się ludzkich komórek nowotworowych czy nieznanym medycynie rodzaju infekcji. Okazało się jednak, że komórki nowotworowe zawierają duże ilości DNA typowego dla tasiemców, co oznaczałoby, że nie są pochodzenia ludzkiego.

Niestety, stan pacjenta był już tak ciężki, że nie udało się go uratować. Zmarł zaledwie 72 godziny po odkryciu DNA tasiemca. Dalsze badania wykazały, że mężczyzna był zarażony tasiemcem karłowatym (Hymenolepiasis nana), rzadkim gatunkiem pasożyta, którego cykl rozwojowy przebiega w ciele jednego żywiciela, bez żywiciela pośredniego (w przypadku człowieka w kosmkach i świetle jelita cienkiego). Szacuje się, że na świecie jest nim zarażonych nawet 75 mln osób.

Aż 90 proc. ciała kilkucentymetrowego tasiemca karłowatego stanowi układ rozrodczy, który każdego dnia wyrzuca do organizmu żywiciela tysiące jaj.

Naukowcy przypuszczają, że jedno z jaj tasiemca przedostało się poza jelito, uległo trudnej do zrozumienia mutacji i przekształciło się w tkankę nowotworową. Następnie cały proces przebiegł łańcuchowo, jak typowa inwazja nowotworowa. Niestety, wciąż jest więcej pytań niż odpowiedzi dotyczących tego niezwykłego przypadku. Ponieważ pacjent zmarł tak szybko po detekcji DNA tasiemca, niemożliwe było dokładniejsze przebadanie pasożyta

Czytaj więcej na http://nt.interia.pl/raporty/raport-medycyna-przyszlosci/medycyna/news-nowotwor-tasiemca-zabil-czlowieka,nId,1917320#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox