Strona nauczyciela

biologii i przyrody w Szkole Podstawowej im. gen Józefa Gizy w Wielogłowach

Zabija bakterie i leczy, ale także zaburza pracę naszego organizmu – prowadzi do spadków odporności, depresji oraz otyłości. Antybiotyk może być naprawdę groźny.

Antybiotyki do niedawna wydawały się lekarzom i pacjentom lekami niespecjalnie szkodliwymi. Może dlatego zażywaliśmy je na niemal każdą dolegliwość. Kłam stereotypowi zadał właśnie prof. Andrey Morgun z Oregon State University, który zbadał, w jaki sposób na długotrwały kontakt z antybiotykiem reaguje tkanka jelita. W tym celu profesor podał myszom koktajl najpopularniejszych antybiotyków stosowanych u ludzi. Kiedy po takiej kuracji pobrał próbki tkanki jelitowej zwierząt, z przerażeniem zauważył, że komórki nabłonka obumarły. Jelita myszy zostały poważnie uszkodzone. Nikt do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że takie mogą być skutki podawania antybiotyków.

Swoje odkrycie prof. Morgun opisał w najnowszym wydaniu specjalistycznego periodyku „Gut". Trzeba teraz inaczej patrzeć na problem niepożądanych efektów działania antybiotyków. Dotąd sądziliśmy, że najpoważniejszym skutkiem ubocznym ich zażywania jest tylko chwilowe zniszczenie bakterii żyjących w jelitach, a co za tym idzie ból brzucha i biegunka. Wydawało się też, że florę bakteryjną łatwo odbudować dzięki zażywaniu probiotyków czy piciu jogurtów. Prawda jest jednak bardziej skomplikowana. Okazuje się, że antybiotyki powodują dużo poważniejsze skutki uboczne. A co gorsza, wywołane przez nie problemy zdrowotne nie ograniczają się do dni czy tygodni po zakończeniu terapii, ale mogą trwać przez całe życie.

Zrujnowane jelita

Dlaczego prof. Morguna tak zaniepokoiły uszkodzenia nabłonka jelitowego? Bo to tkanka bardzo delikatna i ogromnie ważna. To dzięki niej wchłaniana jest do krwiobiegu woda, glukoza i inne substancje odżywcze. Nabłonek jelitowy stanowi też barierę między organizmem a koloniami bakterii zamieszkującymi jelita. Jego zniszczenie może powodować problemy z trawieniem i gorsze wchłanianie pokarmu, a także zaburzać odporność. Jelita staną się bowiem nieszczelne, a groźne drobnoustroje zaczną przenikać do krwi.

Dzieci, które w pierwszych dwóch latach życia zażywały antybiotyk cztery razy lub więcej, były średnio o 10 proc. cięższe niż ich rówieśnicy, którzy nie mieli kontaktu z lekiem – zaobserwowali uczeni z University of Pennsylvania.

Podobne są skutki zabicia przez antybiotyk naturalnej flory bakteryjnej jelita. Bierze ona ważny udział w produkcji i wchłanianiu z przewodu pokarmowego ważnych dla zdrowia substancji. – Bakterie jelitowe produkują m.in. witaminę K, kluczową dla układu krzepnięcia krwi, a także pomagają we wchłanianiu żelaza, dlatego po antybiotykoterapii często pojawia się anemia – mówi dr Magdalena Hurkacz, mikrobiolog z Wrocławskiego Uniwersytetu Medycznego.

Flora bakteryjna nie służy tylko dobremu trawieniu. Jej kondycja ma ogromny wpływ na cały organizm. Przede wszystkim dobre bakterie stają na pierwszej linii walki z chorobotwórczymi mikrobami, nie dopuszczając ich w ogóle do ściany jelita. Jeżeli te bakterie zostają zabite, odporność sypie się jak domek z kart. To dlatego po kuracji antybiotykowej bardzo łatwo jest złapać kolejną infekcję, a co gorsza spadek odporności może trwać bardzo długo. Jak dowiedli biolodzy z University of British Columbia, podanie nowo narodzonym myszom niewielkich dawek popularnego antybiotyku, wankomycyny, powodowało, że do końca życia były one bardziej podatne na zapalenie płuc niż zwierzęta, które leku nie dostały.

Mniejsza odporność może oznaczać jedynie kolejne infekcje dróg oddechowych, ale zdarza się, że w wyjałowionych i osłabionych przez antybiotyk jelitach zagnieździ się naprawdę groźny mikrob – bakteria z rodziny Clostridum difcile. – Wywołuje ona bardzo ciężką biegunkę, która może dać o sobie znać w tracie kuracji antybiotykowej albo nawet do ośmiu tygodni po niej. Jest wyniszczająca i niezwykle trudna do leczenia. Kiedy się pojawi, trzeba zastosować kolejny, silny antybiotyk – mówi dr Piotr Dziechciarz, gastroenterolog dziecięcy z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. A dr Hurkacz dodaje: – Naturalna flora bakteryjna dochodzi do równowagi po kuracji antybiotykowej przez dwa lata i taki też powinien być minimalny odstęp czasu pomiędzy zażywaniem kolejnych antybiotyków.

Pokolenie grubasów

Dwa lata pomiędzy kolejnymi kuracjami antybiotykowymi to w przypadku dzieci coraz częściej rzadkość. Dziś maluchy zażywają antybiotyk kilka razy podczas jednego sezonu chorobowego! I mało kto zdaje sobie sprawę, że kolejne terapie tym lekiem nie tylko powodują immunologiczny efekt błędnego koła, ale mogą rzutować na całe późniejsze życie dziecka. Sprzyjają bowiem otyłości, co wykazał dr Martin Blaser z New York University. Z jego badań wynika, że skład flory bakteryjnej po antybiotyku nie zmienia się na tydzień czy dwa, ale na wiele lat. A lek zaburza proporcje gatunków bakterii zamieszkujących jelita. Więcej jest tych mikrobów, które sprzyjają lepszemu wchłanianiu tłuszczów i cukrów.

Dr Blaser takie zmiany zaobserwował podczas eksperymentu na myszach. Podzielił on młodziutkie myszy na trzy grupy. Pierwszej niewielką dawkę penicyliny podał tuż po narodzeniu, druga dostawała antybiotyk przez cały czas karmienia mlekiem mamy, a trzecia – dopiero po zakończeniu karmienia. Okazało się, że w jelitach wszystkich tych zwierząt znacznie zmniejszyła się ilość dobrych bakterii w porównaniu z myszami, które antybiotyku nie łykały. W późniejszych etapach życia zwierzęta karmione penicyliną miały słabsze kości i były bardziej otyłe.

Podobnie jest u ludzi. Uczeni z University of Pennsylvania zaobserwowali, że dzieci, które w pierwszych dwóch latach życia zażywały antybiotyk cztery razy lub więcej, były średnio o 10 proc. cięższe niż ich rówieśnicy, którzy nie mieli kontaktu z lekiem. Najbardziej sprzyjały otyłości antybiotyki działające na różne mikroby, bo to one zabijają najwięcej dobrych bakterii w jelitach.

Stres i lęk

I jeszcze jedno ostrzeżenie: jeżeli po kuracji antybiotykiem dokucza nam paskudna chandra, możemy być pewni, że powodem jest spustoszenie, jakiego lek dokonał w naszych jelitach. Bakterie jelitowe mają bowiem ogromny wpływ na nastrój. I to na różne sposoby. Przed trzema laty dowiedziono na przykład, że bakterie Bifidobacterium longum pomagają normalizować poziom lęku u myszy. A neurolodzy z University College w Cork w Irlandii odkryli, że bakteria probiotyczna Lactobacillus rhamnosus ma duży wpływ na poziom neuroprzekaźnika GABA w mózgu, który kieruje procesami psychicznymi i emocjonalnymi, między innymi podatnością na stres.

Nic więc dziwnego, że zabicie tych bakterii może zwiększyć skłonność do lęków i nadwrażliwość na stres. Takie działanie mają zwłaszcza antybiotyki z grupy fluorochinolonów, stosowane w leczeniu zakażeń salmonellą i chlamydią. W rzadkich przypadkach mogą one uszkadzać mózg, wywołując halucynacje i objawy psychotyczne. Im dłużej zażywany jest antybiotyk, tym większe zagrożenie, że będzie miał niekorzystny wpływ na psychikę, dowodzą uczeni. Natomiast dr Michael Maes z Deakin University w Australii ostrzega, że długotrwałe zażywanie antybiotyków może doprowadzić nawet do depresji. Dowiódł on, że aż 35 proc. osób dotkniętych depresją ma jednocześnie objawy chorób jelit wywołanych przez zaburzoną florę bakteryjną.

Lek ostatniego wyboru

Co na to wszystko lekarze? Wydaje się, że nie wszyscy informacje o szkodliwości antybiotyków wzięli sobie do serca. – Lekarze zbyt chętnie przepisują antybiotyki w ramach doraźnej pomocy medycznej, na dyżurach pediatrycznych, szczególnie niemowlętom z infekcjami układu oddechowego – mówi dr Magdalena Prus, pediatra i neonatolog z przychodni rodzinnej w podwarszawskim Legionowie. Zapominają, że czasem wystarczy dać organizmowi czas na zwalczenie infekcji. – Dziś wiemy, że niektóre zapalenia ucha czy zapalenia oskrzeli są spowodowane wirusami, a nie bakteriami, i człowiek może się z nimi uporać bez pomocy antybiotyków – twierdzi dr Dziechciarz.

Pacjenci też nie są bez winy. – Nie stosują się do zaleceń lekarza. Bardzo często odstawiają antybiotyk, kiedy tylko poczują się lepiej, albo zażywają mniejsze dawki niż zalecane – mówi dr Prus. W takich sytuacjach bakterie błyskawicznie uodporniają się na lek. – Obecnie w Polsce mamy przypadki zakażeń bakteriami, na które nie działają żadne znane nam antybiotyki. Osoby zakażone tymi superbakteriami zazwyczaj umierają – mówi dr Hurkacz. Szczególnie niebezpieczne są lekooporne szczepy prątków gruźlicy, jakie pojawiły się ostatnio w naszym kraju. – Najczęściej są one przywlekane ze Wschodu, na przykład z Ukrainy, choć mieliśmy ostatnio w jednym z wrocławskich szpitali pacjenta z Korei Północnej z gruźlicą, na którą nie działały żadne leki – opowiada dr Hurkacz.

Antybiotyki to wciąż wspaniałe i potrzebne leki. Dziś wiadomo jednak, że nie można ich lekceważyć, zażywać i odstawiać, jak nam się spodoba. To silne leki, które na długie lata mogą zaburzyć równowagę organizmu. Nie dość, że nie pomogą, to jeszcze poważnie zaszkodzą.

http://www.newsweek.pl/nauka/dlaczego-antybiotyki-sa-coraz-mniej-skuteczne-,artykuly,382325,1.html

Brak aktywności fizycznej zabija pół miliona Europejczyków rocznie i kosztuje Europę 80 mld euro - alarmują eksperci. Według badań aż 18 proc. dorosłych Polaków nie jest wystarczająca aktywnych; brak aktywności jest też dużym problemem wśród polskich nastolatków.

W czwartek w Warszawie zaprezentowano raport "Koszty ekonomiczne braku aktywności fizycznej w Europie" zrealizowany dla Międzynarodowego Stowarzyszenia Sportu i Kultury ISCA przez Centrum Badań Ekonomicznych i Biznesowych (Cebr).



Badania przeprowadzono m.in. w Polsce, Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji, Hiszpanii i we Włoszech.

Z raportu wynika, że 25 proc. dorosłych Europejczyków nie podejmuje aktywności fizycznej w zalecanym przez WHO wymiarze 20 minut dziennie. W Polsce odsetek ten wynosi 18 proc., w Niemczech 21 proc., Francji 24 proc., Hiszpanii 30 proc., we Włoszech 33 proc., a w Wielkiej Brytanii aż 37 proc. Z kolei w grupie wiekowej 11-15 lat, dla której rekomendowany dzienny czas ruchu wynosi 60 min, zaleceń WHO nie spełnia ponad 80 proc. dzieci.

We wszystkich badanych krajach kobiety są mniej aktywne niż mężczyźni. Największe różnice dotyczą Polski, Włoch i Wielkiej Brytanii, gdzie odsetek niedostatecznie aktywnych dorosłych kobiet jest 10 punktów procentowych wyższy niż mężczyzn.

Eksperci podkreślają, że brak ruchu jest przyczyną ponad 7 proc. zgonów Polaków; a koszty związane z chorobami, które wiążą się z brakiem aktywności - m.in. z cukrzycą, nowotworami, chorobą wieńcową - sięgają 219 mln euro rocznie.

"Problem otyłości i nadwagi jest w Polsce ogromny i ma trend wzrastający. Zaczyna się od najmłodszych lat, już nasze dzieci i młodzież mają nadwagę i są otyłe" - mówi PAP prof. Jadwiga Charzewska, zastępca przewodniczącego Rady Naukowej Instytutu Żywności i Żywienia.

Według niej - efekty tej sytuacji - widać m.in. w szpitalach, gdzie większość pacjentów to ci, którzy mają problemy z wagą. "Przecież otyłość wiąże się ze wszystkimi chorobami krążeniowo-sercowymi, cukrzycą, nadciśnieniem tętniczym, a nawet ryzykiem rozwoju osteoporozy. Powoduje też koszty dla służby zdrowia. Są to koszty ekonomiczne, koszty leczenia tych pacjentów" - dodaje Charzewska.

Jak podkreśla, dlatego tak ważne jest przeciwdziałania nadwadze oraz otyłości dzieci i młodzieży. "Chodzi nie tylko o ich zdrowie obecne, ale również o zdrowie w życiu dorosłym. Co drugi Polak powyżej 40 roku życia ma nadmierną masę ciała - nadwagę lub otyłość. Dzieci i młodzież są w najlepszym momencie na to, by zapobiegać tym zagrożeniom" - mówi.

Eksperci podkreślają, że na brak aktywności szczególnie młodzieży wpływa wiele czynników; także rozwój technologiczny i wypełnianie czasu rozrywkami związanymi z telewizją czy internetem. Z drugiej strony, szczególnie wśród młodych, dobrze sytuowanych osób - aktywność fizyczna staje się modna.

"Dyskusja nad tym jak zachęcać młodych ludzi do aktywności, nie powinna sprowadzać się do tego, że wystarczy zabrać im komputery, laptopy, internet i będzie lepiej" - ocenia czterokrotny mistrz olimpijski Robert Korzeniowski, który uczestniczył w spotkaniu.

Jego zdaniem, główna rola w poprawie sytuacji leży po stronie rodziców. "Nie możemy liczyć na to, że nawyk aktywności fizycznej zostanie wpojony dziecku przez nauczyciela, trenera, jeżeli nie zaczniemy od tego, że coś się zmieni w najbliższym środowisku domowym. Moim rodzice nie byli sportowcami, ale byli po prostu aktywni. Jeśli dziecko będzie doceniane, że fajnie mu idzie, jeśli będzie chwalone za swoje sukcesy sportowe, nawet jeśli nie wygra, to na pewno aktywność nie przegra z światem wirtualnym, internetem, grami komputerowymi" - mówi sportowiec.

Według niego warto też uświadamiać dzieciom, że człowiek aktywny to człowiek, odnoszący większe sukcesy, dłużej młody, bardziej zadowolony z życia, lepiej postrzegany i lepiej oceniający sam siebie. "A człowiek zadowolony z siebie, zadowolony z życia, aktywny, jest bardziej pożyteczny dla społeczeństwa" - dodaje.

Z kolei naczelnik w departamencie jakości edukacji MEN Emilia Różycka podkreśla, że resort dostrzega problem i uważa, że działanie powinny być podejmowane nie tylko w szkole, ale już na etapie przedszkolnym. Pytana o zwolnienia z wf-u, które nadal są dużym problem wśród dzieci, dodaje, że rozwiązaniem może być odpowiednie motywowanie.

"Dostrzegamy problem. Zmieniliśmy rozporządzenie w sprawie kwalifikowania i promowania, które mówi m.in., że zwolnienie powinno określać w jakich zajęciach, ćwiczeniach dziecko nie może uczestniczyć. Uważamy też, że uczeń powinien być oceniany z wychowania fizycznego w wielu aspektach. Sposób oceniania może mieć wpływ na to, że dzieci unikają wychowania fizycznego" - ocenia naczelnik.

Mogens Kirkeby, prezes ISCA, który przyjechał do Warszawy na prezentację raportu podkreślił natomiast, że do poprawy sytuacji wystarczyłoby 20 minut ruchu dziennie. "Jeśli udałoby się nam pięciokrotnie zwiększyć liczbę osób, podejmujących umiarkowaną aktywność fizyczną, uratowalibyśmy życie 100 tys. ludzi, oszczędzając jednocześnie 16 mld euro rocznie. W Polsce oszczędności wyniosłyby ok. 435 mln euro rocznie" - dodał.

Według autorów raportu choroby związane z brakiem ruchu, takie jak choroba wieńcowa serca, cukrzyca typu II, rak jelita grubego i rak piersi są najczęstszą przyczyną śmierci Europejczyków; a sam brak ruchu stanowi większe zagrożenie dla sektora zdrowia publicznego niż palenie tytoniu.

Badanie wskazuje także na związek braku aktywności fizycznej z zaburzeniami psychicznym, takimi jak depresja, lęki, problemy emocjonalne, których doświadcza co czwarty badany. Pośrednie koszty związane z zaburzeniami nastroju wynikającymi z braku ruchu szacuje się na ponad 23 mld euro rocznie



Czytaj więcej na http://fakty.interia.pl/nauka/news-alarmujace-dane-brak-aktywnosci-zabija,nId,1837857#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

 

Wśród 43 tysięcy znanych na świecie odmian pająków przytłaczającą większość stanowią "zagorzali, zgryźliwi samotnicy". Przędą sieci, przygotowują zasadzki, aż w końcu atakują intruzów. Każdy podąża sobie tylko znaną drogą. Jednak około 25 gatunków zamieniło pustelniczy żywot na strategię, która nieco bardziej sprzyja socjalizacji.


Dziesiątki lub nawet setki pająków mogą dzięki sieci wzajemnych relacji wykorzystywać niedoceniane zasoby, których zdobycie podczas życia w pojedynkę byłoby dla nich niemożliwe. Wierzcie lub nie - wy, ze zwiniętą gazetą, mającą pomóc w pozbyciu się przerażającego przybysza, zwisającego bezbronnie z karnisza, tylko dlatego, że ogarnął was lęk pierwotny - to małe dziwaczne stworzenie może ułatwić świeże spojrzenie na ludzkie tajemnice. M.in. na to, skąd pochodzą nasze osobowości i dlaczego niektórzy ludzie nie potrafią na imprezie otworzyć ust, podczas gdy innym się one nie zamykają.

To niesamowicie fascynujące, że jedne z najbardziej oczernianych organizmów mogą mieć coś do powiedzenia na temat tego, kim jesteśmy - powiedział Jonathan N. Pruitt, biolog z Uniwersytetu w Pittsburghu, który bada pająki pod kątem więzi społecznych.

Praca nad społecznością pająków jest częścią dziedziny badań osobowości zwierząt, dążącej do wyznaczenia i zrozumienia różnic, jakie zostały zidentyfikowane wśród szerokiej gamy gatunków, m.in. małp, norek, owiec, kalmarów i hien. Zwierzęta bardzo się różnią, niektóre nawet bardziej niż można przypuszczać. Dzieli je nieśmiałość, odwaga, agresja, strach przed nowym. Podstawowym pytaniem jest to, skąd te różnice pochodzą i dlaczego w ogóle istnieją.

Ostatnio naukowcy z Instytutu Leibniza w Berlinie ustalili, że istnieje wspólny mechanizm budowania cech charakteru wśród pająków. Podczas gdy pierwsze przebłyski osobowości pojawiają się dość szybko, względna skłonność do nieśmiałości, śmiałości, uległości lub cech dominujących jest później kreowana przez inne pająki z grupy.

W eksperymentach laboratoryjnych naukowcy wykazali, że u pająków przebywających dzień po dniu w tych samych grupach rozwinęły się mocniejsze i bardziej charakterystyczne osobowości niż u tych, które zostały przeniesione z jednej grupy pająków do następnej. Co więcej, w miarę postępowania czasu, pająki w stabilnym otoczeniu społecznym stawały się coraz mniej podobne do siebie nawzajem.

Innymi słowy, z dala od wspierania zgodności zachowań, życie społeczne zaakcentowało dziwactwa każdego pająka i osobisty styl, zupełnie jak u bohaterów sitcomu - dziewczyna gotka, handlarz, sympatyczny błazen.

Czas sprawił, że cechy osobowości zostały zaakcentowane jeszcze bardziej, pogłębiła się też ich różnorodność. U agresywnych osobników agresja przybrała bardziej intensywną formę, a pokornych całkowicie zdominowała uległość. Cechy te systematycznie w nich rosły aż doszły do punktu, w którym przybrały - jak to określili naukowcy - sztywną, stałą formę.

Naukowcy zaobserwowali rozwój silnych osobowości jako behawioralną wersję tzw. podziałów niszowych, powstających poza zatłoczonym, konkurencyjnym światem. Koncepcja ta jest najczęściej stosowana do badania praktyk żerowania zwierząt. Na przykład podczas karmienia ryb w gęsto zaludnionych wodach. Przyjmując odpowiednie taktyki łowieckie dana grupa nie walczy cały czas, lecz stwarza własną niszę, żywiąc się planktonem lub tym, co osadza się na skałach.

Dla pająków podział zachowań wydaje się być fundamentem ich socjalizacji, stąd ich niezwykły sukces . Naukowcy przebadali stegodyphus mimosarum, małe pająki społeczne, które żyją w koloniach liczących od 20 do 300 osobników, tkających wspólnie sieci o ogromnych rozmiarach ponad drzewami i krzewami Kalahari w południowej Afryce.

Siłą pajęczych społeczności jest podział pracy. Niektóre z nich specjalizują się w naprawie sieci, inne atakują, a kolejne starają się zapanować nad ofiarą. Bywają też takie, które są najlepsze w doglądaniu i karmieniu młodych. Dzięki pracy zespołowej i prawdziwie fachowej wiedzy, ich społeczności mogą się rozwijać. Razem są w stanie zrobić wiele więcej - świadczą o tym np. badane przez naukowców szkielety ptaków i szczurów w siedliskach. W pojedynkę taka zdobycz nigdy nie byłaby możliwa.

Jak jednak zdecydować, komu przypadną określone obowiązki? Wśród owadów społecznych, takich jak np. pszczoły, kasta zależy od wieku. Gdy młode pszczoły pracują w "przedszkolu" , starsze szukają pożywienia lub bronią ula. U mrówek od tego, jak są karmione larwy, zależy, czy skończą jako żołnierze czy robotnice.

U pająków jest inaczej - to właśnie cechy osobowości determinują miejsce w społeczności. Naukowcy zaobserwowali, że pająki odpowiedzialne za obronę kolonii i zdobywanie pożywienia były znaczne bardziej agresywne od tych, które dbały o młode. Jednak proces odnajdywania przeznaczenia przez pająka jest stopniowy i zależy od potrzeb szerszej grupy.

Aby ocenić rozwój osobowości w środowisku stabilnych lub zmiennych cech społecznych, naukowcy wykorzystali dwa testy. W pierwszym (zdecydowanie bardziej skutecznym) naukowcy symulowali podejście drapieżnika, wypuszczając na pająki powietrze, mające sprawiać wrażenie sapiącego przeciwnika. Spowodowało to zmianę pozycji - pająki kuliły się. Różnice było widać w czasie utrzymywania tej pozycji. Były wręcz dramatycznie odmienne - podczas, gdy niektóre z nich po 4-5 sekundach przybierały naturalną pozycję, inne tkwiły skulone jeszcze przez 10 minut lub dłużej.

Równie dramatyczny był wpływ warunków społecznych w teście śmiałości. Stabilne grupy, składające się z sześciu pająków, które pozostały ze sobą cztery tygodnie, wykazały największą różnorodność osobowości i prawdziwą mieszankę osobowości śmiałych i uległych. Wśród zmieniających się grup pająków było inaczej. Wyniki były zdecydowanie mniej przewidywalne, jakby same pająki nie bardzo wiedziały, czego się od nich oczekuje.

Alison M. Bell z Uniwersytetu w Illinois stwierdziła, że praca pająków starannie ilustruje połączenie plastyczności i upodobań, leżących u podstaw naszych osobowości. "Kiedy stajesz się członkiem grupy, można zaobserwować charakterystyczne dla danej społeczności zmiany zachowań" -  zaznaczyła Bell. 

Natalie Angier/ The New York Times

Tłum. Anna Daraż

Zwierzęta przenoszą na człowieka wiele chorób - od kurcząt można zarazić się salmonellą, od psów wścieklizną, a od świń grypą. Wszystko to przykłady chorób odzwierzęcych, które mogą być przekazywane w sposób naturalny, ale bynajmniej nie jednokierunkowo.

Ptasia i świńska grypa to wirusy grypy typu A (IAV) - powszechnie uważa się je za jedne z największych zagrożeń chorobotwórczych na świecie. Mają one zdolność do przekraczania bariery gatunków, tworząc całkowicie nowe szczepy.

Świnie mogą też zarazić się od człowieka

Doskonałym przykładem tego zjawiska jest pandemia świńskiej grypy w 2009 r., która rozprzestrzeniając się na całym świecie, w ciągu kilku miesięcy zabiła ponad pół miliona osób, z których 80 proc. nie przekroczyła 65. roku życia. Wirusem odpowiedzialnym za epidemię był szczep H1N1, początkowo obecny tylko u świń.

Objawy kliniczne zakażenia IAV u ludzi i świń są bardzo podobne - pojawia się kaszel, śluz i ospałość. Jednak główną różnicą pomiędzy grypą u ludzi i u świń jest sezononowość choroby. Zakażenie następuje u świń przez cały rok, podczas gdy u ludzi szczyt zachorowań obserwujemy zimą.

Pandemiczny szczep wirusa H1N1 składał się z segmentów genów pochodzących od ludzi, ptaków i świń. To ostatnie zwierzę zadziałało jako swoisty inkubator do stworzenia szczepu o zupełnie nowej formie genetycznej.

Mimo iż przyjmuje się, że pandemia świńskiej grypy z 2009 r. została spowodowana przez wirusa H1N1, który przedostał się ze świń na ludzi, naukowcy często pomijali, co dzieje się z nim dalej. Najnowsze badania wskazują, że ten sam szczep został z powrotem przesłany do populacji świń od ludzi. To oznacza, że wirus grypy ma wiele ukrytych właściwości, o których nie mieliśmy pojęcia. Odnotowano co najmniej 49 przypadków transmisji grypy z ludzi na świnie. W przyszłości możemy spodziewać się więcej takich sytuacji.

Czytaj więcej na http://nt.interia.pl/raporty/raport-medycyna-przyszlosci/medycyna/news-wirus-grypy-pokonuje-wszelkie-bariery-gatunkowe,nId,2266157#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox