Strona nauczyciela

biologii i przyrody w Szkole Podstawowej im. gen Józefa Gizy w Wielogłowach

Częste mycie skraca życie – mawiali nasi dziadkowie i mieli trochę racji. Nowe badania dowodzą, że nadmiar higieny zaburza układ odpornościowy. Skutek to alergie, astma, a nawet nowotwory.

 Brud wcale nie jest taki straszny, jak się powszechnie uważa. Wręcz przeciwnie. Kontakt z bakteriami, wirusami czy grzybami jest niezbędny, by prawidłowo rozwijał się nasz układ odpornościowy. Naukowcy już ponad 20 lat temu sformułowali tzw. hipotezę higieniczną, która wzrost liczby zachorowań na alergie czy astmę tłumaczy właśnie nadmierną czystością. Brakowało jednak dowodów. Dostarczył ich dr Benjamin Marsland z uniwersytetu w Lozannie. Uczony wykazał, że myszy trzymane w zwykłych klatkach pełnych różnych mikrobów były silne i zdrowe. Ich system immunologiczny bez trudu radził sobie z infekcjami. Zupełnie inaczej rzecz się miała z gryzoniami, które przez pierwsze tygodnie życia były trzymane w sterylnych warunkach. – Komórki zwane limfocytami T były u nich nadaktywne i nie potrafiły utrzymać w ryzach układu odpornościowego. W płucach rozwijał się stan zapalny, co może doprowadzić do rozwoju astmy – twierdzi uczony. Jego zdaniem taki sam mechanizm bez wątpienia działa u ludzi.

Zdrowie na wsi

Naukowcy i lekarze już od dawna ostrzegają, że w zamiłowaniu do czystości posunęliśmy się za daleko. Pozbawiamy dzieci kontaktu ze zwierzętami, nie pozwalamy im bawić się z lekko zakatarzonymi rówieśnikami, a zabawki, smoczek i ręce nieustannie czyścimy płynem dezynfekującym. To sprawia, że maluchy nie mają okazji stykać się z różnymi mikrobami, co jest niezbędne do prawidłowego rozwoju ich układu odpornościowego. Bez takiego kontaktu nie nauczy się on rozpoznawać, kto wróg, a kto przyjaciel. W efekcie za niebezpieczne może uznać zupełnie nieszkodliwe pyłki traw czy kurz.

Pomysł, że brud lub jego brak może wpływać na pracę układu odpornościowego, zrodził się pod koniec lat 80. XX wieku. Jedną z uczonych, która dostrzegła tę zależność, była prof. Erika von Mutius z uniwersytetu w Monachium, która badała dzieci chore na astmę. Zauważyła, że dolegliwość ta zdecydowanie rzadziej występuje wśród maluchów żyjących na farmach niż w rejonach uprzemysłowionych. Zaskoczyło ją to, bo warunki higieniczne na wsi były zdecydowanie gorsze niż w miastach. Przypuszczała, że mniej zadbane dzieci będą częściej chorowały.

Było jednak odwrotnie.

Do podobnych wniosków doszedł dr David P. Strachan, epidemiolog z londyńskiego St George's Hospital Medical School, który przebadał ponad 17 tys. brytyjskich dzieci. Stwierdził, że te, które mają starsze rodzeństwo, rzadziej chorują na alergię niż wychuchane jedynaki i pierworodne. Jego zdaniem dzieje się tak, bo maluchy żyjące w wielodzietnych rodzinach za sprawą zakatarzonych, ubrudzonych starszych braci i sióstr mają większy kontakt z bakteriami. W prestiżowym czasopiśmie medycznym "British Medical Journal" sformułował wówczas tzw. hipotezę higieniczną.

Zakłada ona, że od pierwszych chwil życia potrzebujemy mikrobów. Kontakt z nimi jest niezbędny, by układ odpornościowy nauczył się chronić nasz organizm przed zagrożeniem. – Bakterie, grzyby i inne drobnoustroje, które uważamy za złe, są częścią środowiska. Jedynie żyjąc wraz z nimi, mamy szansę rozwijać się prawidłowo – mówi dr Michael Zasloff, immunolog z Georgetown University Medical Center. Organizm wystawiony od wczesnego dzieciństwa na działanie różnych mikrobów uczy się, które są dobre, a które złe. Z tej wiedzy korzysta potem przez całe życie. Ale na tym nie koniec. Gdy później w jego otoczeniu zaczyna brakować mikrobów, układ odpornościowy szuka sobie zajęcia na co dzień. I znajduje, ale zupełnie nie tam, gdzie powinien.

Niebezpieczna nuda

Atakuje białka wytwarzane przez rośliny, z którymi człowiek stykał się od tysięcy lat: pyłki drzew, traw i chwastów. W podrażnionym nimi organizmie pojawiają się dokuczliwe objawy alergii: łzawienie, kichanie, swędzenie, opuchlizna. Badania wykazały, że organizm produkuje wtedy nadmierną liczbę przeciwciał IgE, elementów układu odpornościowego, których zadaniem jest walka z pasożytami. A skoro zakażenia robakami, na przykład tasiemcem czy glistą ludzką, niegdyś powszechne, dziś dzięki higienie stały się rzadkością, to za nowego wroga uznały całkowicie niegroźne dla nas białka.

Czasem bywa jednak jeszcze gorzej. Znudzony nieróbstwem układ odpornościowy reaguje nawet na komórki własnego organizmu. Zaczyna je niszczyć, co prowadzi do chorób zwanych autoimmunologicznymi, których nasi przodkowie nie znali w ogóle, a które dziś w krajach rozwiniętych występują coraz częściej. Należy do nich m.in. nieswoiste zapalenie jelit, stwardnienie rozsiane, a także budząca coraz większy niepokój cukrzyca typu 1. Układ odpornościowy dotkniętych nią osób niszczy komórki trzustki odpowiedzialne za produkcję insuliny. To powoduje, że chory nie jest w stanie kontrolować poziomu cukru we krwi.

Liczba nowo zdiagnozowanych pacjentów z cukrzycą typu 1 rośnie w zastraszającym tempie – 3 proc. rocznie. Najgorzej jest w Finlandii, gdzie dotkniętych jest najwięcej dzieci na świecie. Naukowcy przypuszczają, że przyczyną tej epidemii jest właśnie nadmierne przywiązanie do higieny. Fińskie dzieci w niewielkim stopniu stykają się z bakteriami, wirusami czy grzybami, co powoduje, że ich układ odpornościowy nie rozwija się prawidłowo. Zagubiony, zaczyna atakować komórki własnego organizmu. Rozwija się cukrzyca typu 1.

Aby zaradzić tej epidemii, dr Mikael Knip, pediatra ze szpitala dziecięcego w Helsinkach, od kilku lat bada i analizuje styl życia 2 tys. dzieci mieszkających w Finlandii i Karelii, regionie należącym niegdyś do Finlandii, a dziś do Rosji. Uczony wybrał te dwa miejsca, bo charakteryzują się one niezwykłym zróżnicowaniem poziomu higieny i zapadalności na cukrzycę typu 1. Dzieci chorych na cukrzycę w Karelii jest aż sześć razy mniej niż w Finlandii. W żadnym innym regionie świata nie ma takich kontrastów. A jednocześnie mieszkańcy tych obszarów są niezwykle podobni do siebie pod względem genetycznym. Zgodnie z hipotezą higieniczną dzieci z Karelii rzadziej chorują na cukrzycę typu 1, bo dorastają w zdecydowanie mniej higienicznych warunkach niż fińskie. Z ankiet, które przeprowadził zespół dr. Knipa, wynika, że częściej bawią się na dworze i mają nieustanny kontakt ze zwierzętami. Analiza próbek krwi i kurzu znajdującego się pod łóżkami badanych wykazała z kolei, że karelskie dzieci częściej stykają się z takimi chorobotwórczymi mikrobami jak wirus zapalenia wątroby typu A, bakteria Helicobacter pylori żyjąca w przewodzie pokarmowym czy pierwotniak Toxoplasma gondii. Jednak na wywoływane przez nie schorzenia wcale nie zapadają częściej, niż wynosi średnia europejska.

Dr Knip ma nadzieję, że dzięki tym analizom uda mu się ustalić, jak warunki życia wpływają na rozwój chorób autoimmunologicznych oraz w jaki sposób należy stymulować układ odpornościowy dzieci, by był w stanie zwalczać rzeczywiste zagrożenia, a nie uznawać za wroga komórki własnego organizmu.

Toksyną w raka

Hipotezą higieniczną naukowcy próbują też tłumaczyć epidemię nowotworów, z jaką dziś borykają się kraje rozwinięte. Choroby te mogą się rozwijać jako efekt źle działającego systemu immunologicznego. W sprawnym organizmie komórka raka powinna zostać uznana za niebezpieczną i zniszczona. Jeśli jednak układ odpornościowy nie zauważy zagrożenia i pozwoli, by z jednej nieprawidłowo zmutowanej komórki powstawały kolejne, rozwinie się nowotwór. Na trop tej teorii naukowcy wpadli kilkanaście lat temu, gdy dokładnie przyjrzeli się warunkom panującym na farmach zwierząt hodowlanych, m.in. krów.

Na pierwszy rzut oka niewiele jest miejsc bardziej brudnych i mniej zdrowych – w powietrzu unosi się nieustannie pył z wyschniętego nawozu, pełen resztek bakterii. Badacze spodziewali się więc, że pracujące tam osoby będą cierpieć na wiele chorób. Jednak ku ich zaskoczeniu okazało się, że praca w brudzie nie jest taka zła, jak sądzili. Co więcej, przynosi pewne korzyści. Osoby zatrudnione na farmie nie miały bowiem problemów ze zdrowiem, a raka płuc zdiagnozowano u nich pięć razy rzadziej, niż wynosi średnia dla całej populacji, wykazał Giuseppe Mastrangelo z uniwersytetu w Padwie. Nawet papierosy dla pracowników farm okazały się nie tak zabójcze jak dla innych ludzi. – Im więcej krów, tym większa ochrona przed rakiem – żartobliwie podsumowuje swoje badania Mastrangelo.

Jak to możliwe? Szczegółowe badania wykazały, że osoby zatrudnione na farmach mleczarskich były narażone na kontakt z toksynami, które są wytwarzane przez bakterie. Związki te zapewne trzymały ich układ odpornościowy w pełnej gotowości, dzięki czemu organizm aktywnie i skutecznie niszczył zmutowane komórki, z których mógł rozwinąć się rak płuc.

Do podobnych wniosków doszedł także prof. Harvey Checkoway z University of Washington w Seattle, który przeprowadził badania wśród pracownic fabryk bawełny w Szanghaju. Okazało się, że im bardziej kobiety były narażone na działanie toksyn pochodzących z bakterii, im dłużej pracowały w trudnych warunkach, tym rzadziej chorowały nie tylko na raka płuc, ale też na nowotwory piersi, wątroby, żołądka i trzustki.

To nie koniec zaskakujących wniosków. Badania pokazują, że dzieci, które już pierwsze miesiące życia spędzały poza domem, przebywając z rówieśnikami np. w żłobku, w późniejszych latach życia rzadziej chorowały na białaczkę i chłoniaka niż ich rówieśnicy wychowywani w domu. Ellen T. Chang z Northern California Cancer Center w Fremont wykazała, że na chłoniaka rzadziej chorują te dzieci, które mają starsze rodzeństwo. – Rodzice nie są tak przewrażliwieni jak wtedy, gdy zajmowali się tylko jednym dzieckiem. Nie przejmują się chorobliwie każdą nieumytą zabawką, którą maluch wkłada do buzi. Dlatego nie są chowane w tak sterylnych warunkach jak pierworodni czy jedynacy – wyjaśnia uczona. I dodaje: – Bo czysty wcale nie znaczy sterylny. A obsesja czystości, która dziś nami owładnęła, przynosi więcej szkody niż pożytku.

Tekst pochodzi z najnowszego numeru Newsweek Nauka.

Aluminium - niebezpieczna trucizna

Organizm współczesnego człowieka jest narażony na zbyt częsty kontakt ze szkodliwymi związkami aluminium. Od dawna wiadomo, że pierwiastek ten jest metalem neurotoksycznym. Są liczne dowody na to, że skażenie organizmu jego związkami powoduje nie tylko chorobę Alzheimera, ale wiele chorób neurologicznych, w tym demencję, autyzm i chorobę Parkinsona.



Nowe badania, przeprowadzone w Uniwersytetu Keele w Wielkiej Brytanii, są w kwestii toksyczności aluminium przełomem. Naukowcy wykazali, że wysoki poziom tego metalu w mózgu prowadzi do choroby Alzheimera. Aluminium przenika bezpośrednio do centralnego układu nerwowego. Uszkadza tkanki mózgu i prowadzi do choroby zwyrodnieniowej, a także może pogorszyć pracę tarczycy oraz zwiększyć łamliwość kości. W przeciwieństwie do żelaza i miedzi, aluminium nie ma żadnej znanej funkcji biologicznej. We krwi jest przenoszone przez transferrynę, czyli proteinę, która przenosi także żelazo.
 
Gdzie znajduje się aluminium?
 
Podczas testów laboratoryjnych aluminium znaleziono w ogromnej liczbie produktów, od żywności i napojów począwszy, na produktach konsumenckich i lekach skończywszy. Metal ten lub jego związki obecny jest w lekach (środki przeciwbólowe, środki zobojętniające kwas, środki przeciw biegunce oraz dodatki typu stearynian magnezu), w szczepionkach, w kosmetykach (środki do pielęgnacji ciała, dezodoranty, antyperspiranty,  filtry w kremach przeciwsłonecznych, szampony, pasty do zębów), w opakowaniach do żywności (w folii, puszkach, kartonach na soki oraz w garnkach z niego wykonanych). Osobną kategorię stanowią dodatki znajdujące się w samej żywności. Są to m.in: E 173 (aluminium - środek barwiący cukierki na kolor srebrny i dekoracje stosowane na wypiekach), E 541 (fosforan aluminiowo-sodowy - środek emulgujący dodawany do pieczywa i ciasta), E 554 (krzemian aluminiowo-sodowy - środek przeciwzbrylający stosowany w soli, cukrze, gumach do żucia), E 556 (krzemian aluminiowo-wapniowy - środek przeciwzbrylający, stosowany w gumach do żucia), E 559 (krzemian aluminiowy – uznany za nieszkodliwy). 
 
Aluminium stosuje się podczas produkcji sera topionego i w niektórych metodach konserwowania. Także biała mąka jest dlatego biała, że podaje się ją procesowi wybielania, w którym znajdują się związki aluminium i potasu. Badania wykazały, że szczególnie skażone tym metalem są puszkowane konserwy warzywne i owocowe, zwłaszcza te o kwaśnym odczynie.

Wpływ temperatury na zawartość aluminium
 
Naprawdę zaskakujące jest jednak to, że jedna osoba podczas jednego posiłku może zjeść aż do 139,2 mg aluminium. Wszystko zależy od tego, jak żywność jest przygotowywana. Powszechną praktyką na świecie jest gotowanie, przygotowywanie i przetrzymywania żywności w opakowaniach z aluminium. Gdy aluminium jest zimne, jego przenikanie do żywności jest na poziomie minimalnym. Jednak gdy żywność przygotowywana jest w temperaturze ok. 150 stopni, przenikanie aluminium do żywności jest alarmujące. Badacze przebadali 5 różnych rodzajów mięsa - zostały one opakowane w folię aluminiową i przyrządzać je w piekarniku w temperaturach ponad 150 stopni. Odkryto, że poziom koncentracji aluminium wzrósł o 378 proc. w mięsie czerwonym, a w drobiu o 215 proc.

Jak usunąć aluminium z organizmu?
 
Świetnym sposobem na usunięcie aluminium w prosty sposób jest odkwaszenie organizmu, gdyż metale wtedy są mniej reakcyjne i wyrządzają znacznie mniej szkód. Silnie zasadowe surowe warzywa i owoce (seler, pietruszka, burak, jarmuż, ogórek, szpinak, jabłka) są jednocześnie detoksyfikujące i skutecznie wspomagają mechanizmy oczyszczania organizmu z metali ciężkich, w tym aluminium. Nieocenionym warzywem jest czosnek, który pomaga zwiększyć zdolności neutralizacyjne organizmu i zmobilizować go do usuwania aluminium w szybkim tempie. Codzienna szklanka soku z marchwi z dodatkiem cytryny potrafi zdziałać wiele dobrego w naszym organizmie. Wysokie dawki witaminy C usuwają nie tylko aluminium, także inne metale ciężkie, takie jak rtęć, kadm i ołów. Powszechnie stosowane zioła w celu odtrucia organizmu to żółty imbir, brunatnica oraz kolendra.
 
Pomocny może być także glon (alga) zwany chlorellą. Niedawne badania przeprowadzone na zwierzętach wykazały, że chlorella  usuwa aluminium m.in. z kości lepiej niż jakikolwiek inny znany czynnik odtruwający. Ściana komórkowa chlorelli zawiera sporopolleinę, jest to unikalna substancja, która wiąże metale nieodwracalnie, w ten sposób toksyny wydalane są z organizmu.

Czytaj więcej na http://nt.interia.pl/technauka/news-aluminium-niebezpieczna-trucizna,nId,1873902#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

 

 

Jest ich wiele rodzajów. Każdy może wzbudzić nasz niepokój. A tak łatwo sprawdzić, czy mamy ku temu powody!


Naczyniaki u małych i dużych

Mogą mieć postać czerwonawych plamek, pajączków, grudek zlokalizowanych w skórze lub w tkance podskórnej. Te łagodne zmiany mają niewyjaśnione do końca podłoże. Powstają w wyniku nieprawidłowego rozszerzenia naczyń krwionośnych.

Gdy zmiana wzbudzi podejrzenia specjalisty, zapewne zaleci jej usunięcie metodą chirurgiczną
/©123RF/PICSEL


Czytaj więcej na http://kobieta.interia.pl/zdrowie/news-znamiona-jak-je-rozpoznac-kiedy-usunac,nId,1923366#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
Gdy zmiana wzbudzi podejrzenia specjalisty, zapewne zaleci jej usunięcie metodą chirurgiczną
/©123RF/PICSEL


Czytaj więcej na http://kobieta.interia.pl/zdrowie/news-znamiona-jak-je-rozpoznac-kiedy-usunac,nId,1923366#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
Gdy zmiana wzbudzi podejrzenia specjalisty, zapewne zaleci jej usunięcie metodą chirurgiczną
/©123RF/PICSEL


Czytaj więcej na http://kobieta.interia.pl/zdrowie/news-znamiona-jak-je-rozpoznac-kiedy-usunac,nId,1923366#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

Nawet u co 10. niemowlaka występują zmiany naczyniowe. Rzadko są widoczne tuż po urodzeniu, najczęściej pojawiają się później i szybko rosną, budząc niepokój rodziców. Nie zawsze słusznie, bo większość naczyniaków znika sama ok. 10. r. ż., pozostawiając tylko miniślad, np. w postaci przebarwienia. U dzieci zwykle występują naczyniaki płaskie (tzw. efekt plamy z wina) na twarzy lub karku i naczyniaki jamiste. To guzki na twarzy, owłosionej skórze głowy i w obrębie ust, które bledną po ucisku (tzw. znamię truskawkowe).

Zmiany takie trzeba pilnie obserwować i dbać, by nie doszło do ich zranienia. Powinien regularnie oglądać je pediatra lub dermatolog. Czasem zaleca się leki hamujące rozrost guzka i przyspieszające jego wchłanianie. Naczyniaki u dzieci usuwa się rzadko (np. chirurgicznie), tylko gdy utrudniają funkcjonowane (np. przez guzek na ustach dziecko z trudem je).

Osoby dorosłe często narzekają na pajączki, czyli naczyniaki gwiaździste. U kobiet pojawiają się często po porodzie, ale towarzyszą również schorzeniom wątroby. Na całym ciele mogą pojawić się naczyniaki starcze, czyli czerwonawe zmiany (stąd nazwa naczyniaki rubinowe) w kształcie kopułki lub lekkiego zgrubienia. Mają je już osoby po 30 r. ż., a ich przyczyną są m.in. fotostarzenie skóry oraz skłonności genetyczne. Zmiany usuwa się głównie ze względów estetycznych za pomocą laseroterapii, wymrażania lub elektrokoagulacji.

Łagodne guzki

Mogą mieć postać wybrzuszenia, grzybka lub zwisającej bladoróżowej grudki. Powstają z różnych warstw skóry. Często pojawiają się z wiekiem, możemy mieć do nich skłonności dziedziczne. Nie są złośliwe.

Brodawki łojotokowe to dość powszechne grudkowate i okrągłe narośla, najczęściej na twarzy lub plecach. Wbrew powszechnej opinii nie wywołuje ich wirus brodawczaka HPV. Przyczyny ich powstawania nie są do końca znane, ale przyjmuje się, że zmiany mogą być m.in. związane z zaburzeniami wytwarzania sebum (stąd nazwa brodawka łojotokowa). Zwykle nie wymagają usuwania, chyba że przeszkadzają nam ze względów estetycznych. Aby po zabiegu na buzi nie zostały blizny (lub były niemal niewidoczne), poleca się laseroterapię lub łyżeczkowanie.

Włókniaki to małe grudki zwisające jakby na szypułce, zlokalizowane pod pachami, na szyi oraz na brzuchu. Są to niegroźne przerosty skóry, które zaleca się usuwać, gdy znajdują się w miejscach drażnionych przez odzież. Najpopularniejsze metody to wymrażanie, elektrokoagulacja oraz laser.

Zmiany barwnikowe

Przyjmują różne formy - od maleńkich kropek, plamek, aż po wybrzuszenia o brodawkowatej powierzchni. Są związane z namnażaniem się komórek barwnikowych, czyli melanocytów. Mają charakter wrodzony lub powstają z czasem, np. pod wpływem słońca.

Pieprzyki to bardzo powszechne zmiany barwnikowe występujące w różnych odcieniach koloru brązowego, całkiem płaskie lub lekko wypukłe. Każdy z nas ma ich od kilku do kilkunastu. Pieprzyki to zwykle zmiany bezpieczne, ale to nie znaczy, że mamy je bagatelizować, ani tym bardziej próbować wybielać preparatami domowymi czy gotowymi. Wręcz przeciwnie! Trzeba je pilnie obserwować i raz w miesiącu oglądać całe ciało.

Gdy pieprzyki nagle zmieniają kolor, kształt, wielkość, trzeba je pokazać dermatologowi i to takiemu, który dysponuje dermatoskopem. To przyrząd za pomocą którego lekarz ocenia zmianę w dużym powiększeniu i może ocenić, czy jest ona łagodna czy nie. Zwracajmy uwagę na nowe zmiany na skórze, bo one najczęściej mogą rozwinąć się w czerniaka, czyli złośliwy nowotwór skóry. Na taką kontrolę najlepiej chodzić raz w roku, a w przypadku dużej liczby pieprzyków nawet co 6 miesięcy, zwłaszcza gdy mamy tendencję do ich powstawania.

Gdy zmiana wzbudzi podejrzenia specjalisty, zapewne zaleci jej usunięcie metodą chirurgiczną. Wycinek zawsze jest poddawany badaniu histopatologicznemu, aby prawidłowo ocenić rodzaj wyciętej zmiany.

Myszki to popularna nazwa wrodzonych znamion barwnikowych, zwykle sporych rozmiarów, o nierównej powierzchni i często z włoskami. Mogą one łatwo ulec zezłośliwieniu i dlatego często zaleca się je usuwać. Jest to zabieg niełatwy, szczególnie gdy myszka umiejscowiona jest w widocznym miejscu, np. na twarzy i jest dużych rozmiarów. Podobnie jak w przypadku pieprzyków jedyną wskazaną metodą jest zabieg chirurgiczny (zwykle wykonuje się go w miejscowym znieczuleniu). Powinien go przeprowadzać doświadczony lekarz chirurg lub nawet chirurg plastyk. Dobiorą oni najwłaściwszą technikę nacięcia skóry, co zminimalizuje ewentualną bliznę lub nawet pozwoli jej uniknąć.



Czytaj więcej na http://kobieta.interia.pl/zdrowie/news-znamiona-jak-je-rozpoznac-kiedy-usunac,nId,1923366#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

 

Brak aktywności fizycznej zabija pół miliona Europejczyków rocznie i kosztuje Europę 80 mld euro - alarmują eksperci. Według badań aż 18 proc. dorosłych Polaków nie jest wystarczająca aktywnych; brak aktywności jest też dużym problemem wśród polskich nastolatków.

W czwartek w Warszawie zaprezentowano raport "Koszty ekonomiczne braku aktywności fizycznej w Europie" zrealizowany dla Międzynarodowego Stowarzyszenia Sportu i Kultury ISCA przez Centrum Badań Ekonomicznych i Biznesowych (Cebr).

Badania przeprowadzono m.in. w Polsce, Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji, Hiszpanii i we Włoszech.



Z raportu wynika, że 25 proc. dorosłych Europejczyków nie podejmuje aktywności fizycznej w zalecanym przez WHO wymiarze 20 minut dziennie. W Polsce odsetek ten wynosi 18 proc., w Niemczech 21 proc., Francji 24 proc., Hiszpanii 30 proc., we Włoszech 33 proc., a w Wielkiej Brytanii aż 37 proc. Z kolei w grupie wiekowej 11-15 lat, dla której rekomendowany dzienny czas ruchu wynosi 60 min, zaleceń WHO nie spełnia ponad 80 proc. dzieci.

We wszystkich badanych krajach kobiety są mniej aktywne niż mężczyźni. Największe różnice dotyczą Polski, Włoch i Wielkiej Brytanii, gdzie odsetek niedostatecznie aktywnych dorosłych kobiet jest 10 punktów procentowych wyższy niż mężczyzn.

Eksperci podkreślają, że brak ruchu jest przyczyną ponad 7 proc. zgonów Polaków; a koszty związane z chorobami, które wiążą się z brakiem aktywności - m.in. z cukrzycą, nowotworami, chorobą wieńcową - sięgają 219 mln euro rocznie.

"Problem otyłości i nadwagi jest w Polsce ogromny i ma trend wzrastający. Zaczyna się od najmłodszych lat, już nasze dzieci i młodzież mają nadwagę i są otyłe" - mówi PAP prof. Jadwiga Charzewska, zastępca przewodniczącego Rady Naukowej Instytutu Żywności i Żywienia.

Według niej - efekty tej sytuacji - widać m.in. w szpitalach, gdzie większość pacjentów to ci, którzy mają problemy z wagą. "Przecież otyłość wiąże się ze wszystkimi chorobami krążeniowo-sercowymi, cukrzycą, nadciśnieniem tętniczym, a nawet ryzykiem rozwoju osteoporozy. Powoduje też koszty dla służby zdrowia. Są to koszty ekonomiczne, koszty leczenia tych pacjentów" - dodaje Charzewska.

Jak podkreśla, dlatego tak ważne jest przeciwdziałania nadwadze oraz otyłości dzieci i młodzieży. "Chodzi nie tylko o ich zdrowie obecne, ale również o zdrowie w życiu dorosłym. Co drugi Polak powyżej 40 roku życia ma nadmierną masę ciała - nadwagę lub otyłość. Dzieci i młodzież są w najlepszym momencie na to, by zapobiegać tym zagrożeniom" - mówi.

Eksperci podkreślają, że na brak aktywności szczególnie młodzieży wpływa wiele czynników; także rozwój technologiczny i wypełnianie czasu rozrywkami związanymi z telewizją czy internetem. Z drugiej strony, szczególnie wśród młodych, dobrze sytuowanych osób - aktywność fizyczna staje się modna.

"Dyskusja nad tym jak zachęcać młodych ludzi do aktywności, nie powinna sprowadzać się do tego, że wystarczy zabrać im komputery, laptopy, internet i będzie lepiej" - ocenia czterokrotny mistrz olimpijski Robert Korzeniowski, który uczestniczył w spotkaniu.

Jego zdaniem, główna rola w poprawie sytuacji leży po stronie rodziców. "Nie możemy liczyć na to, że nawyk aktywności fizycznej zostanie wpojony dziecku przez nauczyciela, trenera, jeżeli nie zaczniemy od tego, że coś się zmieni w najbliższym środowisku domowym. Moim rodzice nie byli sportowcami, ale byli po prostu aktywni. Jeśli dziecko będzie doceniane, że fajnie mu idzie, jeśli będzie chwalone za swoje sukcesy sportowe, nawet jeśli nie wygra, to na pewno aktywność nie przegra z światem wirtualnym, internetem, grami komputerowymi" - mówi sportowiec.

Według niego warto też uświadamiać dzieciom, że człowiek aktywny to człowiek, odnoszący większe sukcesy, dłużej młody, bardziej zadowolony z życia, lepiej postrzegany i lepiej oceniający sam siebie. "A człowiek zadowolony z siebie, zadowolony z życia, aktywny, jest bardziej pożyteczny dla społeczeństwa" - dodaje.

Z kolei naczelnik w departamencie jakości edukacji MEN Emilia Różycka podkreśla, że resort dostrzega problem i uważa, że działanie powinny być podejmowane nie tylko w szkole, ale już na etapie przedszkolnym. Pytana o zwolnienia z wf-u, które nadal są dużym problem wśród dzieci, dodaje, że rozwiązaniem może być odpowiednie motywowanie.

"Dostrzegamy problem. Zmieniliśmy rozporządzenie w sprawie kwalifikowania i promowania, które mówi m.in., że zwolnienie powinno określać w jakich zajęciach, ćwiczeniach dziecko nie może uczestniczyć. Uważamy też, że uczeń powinien być oceniany z wychowania fizycznego w wielu aspektach. Sposób oceniania może mieć wpływ na to, że dzieci unikają wychowania fizycznego" - ocenia naczelnik.

Mogens Kirkeby, prezes ISCA, który przyjechał do Warszawy na prezentację raportu podkreślił natomiast, że do poprawy sytuacji wystarczyłoby 20 minut ruchu dziennie. "Jeśli udałoby się nam pięciokrotnie zwiększyć liczbę osób, podejmujących umiarkowaną aktywność fizyczną, uratowalibyśmy życie 100 tys. ludzi, oszczędzając jednocześnie 16 mld euro rocznie. W Polsce oszczędności wyniosłyby ok. 435 mln euro rocznie" - dodał.

Według autorów raportu choroby związane z brakiem ruchu, takie jak choroba wieńcowa serca, cukrzyca typu II, rak jelita grubego i rak piersi są najczęstszą przyczyną śmierci Europejczyków; a sam brak ruchu stanowi większe zagrożenie dla sektora zdrowia publicznego niż palenie tytoniu.

Badanie wskazuje także na związek braku aktywności fizycznej z zaburzeniami psychicznym, takimi jak depresja, lęki, problemy emocjonalne, których doświadcza co czwarty badany. Pośrednie koszty związane z zaburzeniami nastroju wynikającymi z braku ruchu szacuje się na ponad 23 mld euro rocznie

PAP



Czytaj więcej na http://fakty.interia.pl/nauka/news-alarmujace-dane-brak-aktywnosci-zabija,nId,1837857#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox