Strona nauczyciela

biologii i przyrody w Szkole Podstawowej im. gen Józefa Gizy w Wielogłowach

Genetyczne modyfikacje zwierząt służą maksymalizacji ich wydajności w branży mięsnej. Tylko za jaką cenę? Fot. YouTube/EricWildLife

Podwójna golonka, słonina na smalec i wieprzowina na gulasz razy 2, a może i więcej... Więcej mięsa! - wołają ludzie, a genetycy w służbie ludzkości szukają sposobów, by zaradzić popytowi. Dzięki manipulacjom genetycznym udaje im się tworzyć zwierzęce eksperymenty, o zwiększonej masie w najcenniejszych partiach ciała. Badacze twierdzą, że takie kierunek rozwoju to przyszłość rolnictwa i odpowiedź na zwiększającą się liczbę ludzi na Ziemi.

Świnia jak na sterydach
Najświeższe informacje o sukcesach w dziedzinie genetycznych modyfikacji na zwierzętach, dotyczą osiągnięcia seulskiego naukowca prof. Jin-Soo Kima, któremu udało się stworzyć świnie z nienaturalnymi przerostami mięśni.

Wszystko za sprawą zabiegu usunięcia jednego genu - białka miostatyny, odpowiedzialnego za ograniczenie przerostu mięśni. Dzięki takiej mutacji, można uzyskać tzw. "podwójne umięśnienie", co jest pożądanym przez wielu hodowców efektem. Dzięki temu przy jednej sztuce trzody chlewnej i nakładach na jej chów, uzyskuje się znacząco więcej mięsa.

Wcześniej takie przerosty mięśni udawało się otrzymać u krów. W ten sposób wyhodowano przypominające Hulka krowy rasy Belgian Blue oraz Piemontese. U tych ostatnich przyrost mięśni wynosi około 14 proc. i powstał zasadniczo naturalnie na skutek mieszania się różnych ras.

Pierwsze sztuki jednak wyglądają niczym bydło na sterydach. Efekt taki belgijscy hodowcy uzyskali krzyżując różne rasy krów (buhaje rasy Shorthorn z krowami rasy fryzjerskiej). W efekcie powstała rasa, której samce osiągają wagę nawet do dwóch ton, a ich mięso zawiera znacznie mniej tłuszczu (mięso 80 proc., kości 14 proc., tłuszcz 6 proc.) niż mięso krów niezmutowanych.

Po co to wszystko?
Wszystko dlatego, że popyt na mięso stale wzrasta, a ludzi, których trzeba wyżywić, ciągle przybywa. Niestety, dla przedsiębiorców z branży mięsnej okazało się, że ani tuczenie na siłę, ani karmienie bydła i świń wysokobiałkowymi paszami nie jest na tyle wydajne, by w dobie ogromnej konkurencji spełnić równie ogromne potrzeby rynkowe. Czekanie na naturalne mutacje, jak u krów piemonckich, też nie jest dla nich rozwiązaniem.

Dwupośladkować to najbardziej charakterystyczna cecha zwierząt z uszkodzonym genem kontroli przerostu mięśni.•Fot.YouTube/BillsChanel

Koreański naukowiec we współpracy z genetykami chińskimi, osiągnął zatem coś, na co wielu hodowców od lat czekało. Pozbawił DNA w komórkach zarodkowych świni, genu miosatyny, a Chińczycy poddali tak „zredagowane” komórki klonowaniu, w efekcie czego powstały „superświnie”.

Uzyskano je bez tzw. transgeniki, czyli łączenia komórek dwóch różnych organizmów, co zwykle budzi najwięcej obaw konsumentów, mających spożywać genetycznie modyfikowaną żywność. Wszystko wskazywałoby więc na to, że marzenia hodowców w końcu się spełniły. Niestety lub na szczęście, jak powiedzą niektórzy, poprawianie natury na sucho nikomu nie ujdzie, tak więc i tu pojawiają się problemy, których jak na razie naukowcy nie potrafią zaradzić.

Przykre skutki zabawy w Boga
– To chore – pisze Ania w komentarzu pod materiałem o „superświniach” stworzonych w Seulu. – Dla zysku ludzie zrobią wszystko. Będą się za to smażyć w piekle.

Negatywnym głosom podobnych eksperymentów naukowych na zwierzętach trudno się dziwić, bowiem okupione one są niezmiernym cierpieniem zwierząt. Wystarczy wyobrazić sobie problem porodu. W przypadku osobników genetycznie zmodyfikowanych nie może się on odbyć w sposób naturalny. Najlepiej to zobrazować, wyobrażając sobie, że kobieta musiałaby urodzić naraz (nie po kolei) bliźnięta lub nawet trojaczki. Dlatego poród zmutowanych osobników musi się odbywać poprzez cesarskie cięcie.

Zdarzają się też problemy z płodnością takich osobników i z przetrwaniem cechy zmutowanej w kolejnych pokoleniach (zwiększona autoaborcyjność). Zwierzęta takie są też bardziej narażone na rozmaite choroby i zakażenia bakteryjne. Ze względu na zaburzenia układu immunologicznego, nierzadko występuje u nich także zwiększona agresja i postępującą degeneracja kości.

Przeciwnicy GMO, którzy obawiają się wszelkiego rodzaju mutowanej żywności, ze względu na ich wpływ na ludzkie zdrowie, protestują przed dopuszczeniem takich okazów do sprzedaży, stanowiąc nie lada przeszkodę dla przemysłu mięsnego w tej materii. Choć jak mówią genetycy, protesty takie wynikają wyłącznie z ludzkiej niewiedzy, bowiem modyfikacje genetyczne zachodzą niemal od początku świata i to bez udziału człowieka, tak że nawet trudno już dziś mówić o gatunkach, które są ściśle „pierwotne”, gdyż na przestrzeni dziejów przeszły one liczne mutacje.

Polska też modyfikuje
W Polsce nad modyfikacjami trzody hodowlanej pracuje między innymi Bydgoska Stacja Hodowli i Unasieniania Zwierząt. Dokonywana jest tam selekcja genomowa w celu oceny wartości hodowlanej zwierząt. Na podstawie takiej selekcji można wpływać m.in. na takie cechy jak: wrażliwość zwierzęcia na stres, jakość otrzymanego mięsa, tempo wzrostu, mięsność, pobranie
paszy, zawartość glikogenu w mięśniach, proteoliza (rozpad, trawienie) białek po uboju, grubość słoniny, otłuszczenie, liczebność miotu czy pojemność macicy.

Dzięki genetycznym modyfikacjom nie tylko więc wpływa się na mięsność i jakość mięsa u zwierząt, ale także na wiele innych cech: ich odporność na choroby, na zapotrzebowanie na jedzenie, na to jak znoszą warunki hodowlane.

„Science” przytacza kilka przykładów użyteczności takich modyfikacji. Pisze m.in. o genetycznie zmodyfikowanych buhajach, które zawierają gen odpowiedzialny za produkcję białka lakoferytyny wykorzystywany przez osoby zagrożone niedoborami żelaza i o owcach wytwarzających ludzki enzym pomocny w leczeniu stwardnienia rozsianego (SM) oraz wełnę toksyczną dla moli i nie kurczącą się w praniu.

Znany magazyn wskazuje też na skutki wprowadzenia u zwierząt genów produkujących hormon wzrostu i o wprowadzeniu u krów genów kodujących proteiny: beta- i kappa- kazeinę (efekt: krowy dające więcej mleka oraz mleko specjalne do produkcji serów). Dzięki modyfikacjom udało się stworzyć rasę transgenicznych kotów bezpiecznych dla alergików i transgeniczne rybki akwariowe z genami z meduzy, dzięki czemu zachowują się w ciemności niczym neony.

Glofish. Genetycznie modtyfikowane ryby z genami meduzy. Świecą w ciemności.•Fot. YouTube/zoe gianopulos

Z kolei polska transgeniczna świnia ma wbudowany gen, który może znieść immunologiczną barierę międzygatunkową pomiędzy świnią i człowiekiem, co dla świata transplantacji okazuje się nie do przecenienia.

Jak zatem widać, genetyczne modyfikacje nie ograniczają się tylko do zwiększenia produkcji czerwonego mięsa, lecz mają bardzo szerokie zastosowanie i praktykowane są na wielką skalę na całym świecie. Mimo wszystko wciąż budzą mnóstwo kontrowersji.

Idźmy o krok dalej...
Skoro nauka poszła już tak daleko, to jest szansa, że w przyszłości pójdzie jeszcze dalej. Największą wadą współczesnej biotechnologii i genetycznych eksperymentów, jest to, że wszelkie wynalazki powstają w nich kosztem zdrowia i życia żywych stworzeń.

Z danych CIWF Polska wynika, że „każdego roku na świecie około 70 miliardów zwierząt hodowanych jest na potrzeby wyżywienia ludzi". To ogromna liczba, nawet mimo pominięcia w zestawieniu ryb. "W Europie ponad 80 proc. zwierząt pochodzi z hodowli, której celem jest takie genetyczne dobieranie osobników, aby jak najbardziej podnieść ich produktywność” - podkreśla CIWF.

Dlatego jak radzi organizacja, która walczy o przywrócenie dobrostanu zwierzętom hodowlanym,
warto zwracać uwagę na oznaczenia produktów, które pomogą nam wspierać hodowców traktujących zwierzęta z szacunkiem i dbających o ich potrzeby. Jest to pierwszy krok do odpowiedzialnej konsumpcji, a być może także do zachowania zdrowia. Trudno bowiem zakładać, że mięso ze zwierząt z upośledzonym układem immunologicznym będzie równie wartościowe, jak to „normalne”.

Na przyszłość rozwoju genetyki można jednak popatrzeć z nadzieją, jeśli zwróci się uwagę, że część badaczy zaczyna uzyskiwać zaskakująco dobre wyniki w wytwarzaniu komórek bez potrzeby eksploatowania całego organizmu dawcy. Takie osiągnięcie udało się np. biologom z Uniwersytetu w Maastricht, którzy wyhodowali mięso z komórek pobranych od krowy.

Mięśnie zdeformowanego genetycznie psa w zbliżeniu•Fot. YouTube/AnimalPlanet

Być może zatem w przyszłości mając ochotę na schabowego nie trzeba będzie zabijać krowy, lecz podobnie jak dziś hodujemy domowym sposobem kiełki soi, będziemy sobie mogli sobie wyhodować steka. Na razie taki stek in-vitro kosztuje bagatela blisko 400 tys. dolarów, ale przy obecnym postępie technologicznym, a nuż uda się osiągnąć w tej kwestii przełom, który uczyni laboratoryjny stek dostępnym cenowo dla zwykłych ludzi.

Dr Mark Post, Holender, który stworzył laboratoryjne mięso, uważa że jego metoda pozwoliłaby zredukować produkcję mięsa, zużycie wody i ziemi o 90 proc. No i zniknąłby moralny problem zabijania zwierząt w rzeźniach.

Pozostaje więc życzyć Postowi i jemu podobnym badaczom sukcesów i wiatru w żagle.

Napisz do autorki: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie obsługi JavaScript.

 

 

 

Odpowiada dr n. med. Lech Trzeciak, redaktor Świata Nauki:

Większość dzieci rodzi się z niebieskimi oczami, które z czasem ciemnieją. Fakt ten, choć coraz lepiej znany, ciągle zaskakuje wielu młodych rodziców.

Tymczasem już od lat trzydziestych w badaniach po­pulacyjnych ze zdziwieniem stwierdzano, że im starsza grupa wiekowa, tym więcej ciemnookich. Uznano więc, że z wiekiem tęczówki ciemnieją. Sądzono, że dochodzi do tego zwykle w okresie dojrzewania. Sprawę wyja­śniły opublikowane w 1975 roku analizy przeprowa­dzone w ramach badania dużej grupy bliźniąt z okolic Louisville w stanie Kentucky, których obserwację roz­poczęto jeszcze w 1957 roku. Okazało się, że chociaż w wieku trzech–sześciu miesięcy jasne oczy miało 75% dziewczynek i 82% chłopców, to gdy dzieci skończy­ły sześć lat, odsetek ten spadł do, odpowiednio, 26% i 32%. Trzeba dodać, że u niektórych dzieci doszło do rozjaśnienia oczu.

Barwa tęczówki zależy głównie od obecności melani­ny, tego samego barwnika, który odpowiada za kolor na­szych włosów i skóry. Jest on wytwarzany przez komórki zwane melanocytami i zbiera się w nich w specjalnych ziarnistościach. Bardzo gęsta warstwa takich komórek pokrywa tylną powierzchnię tęczówki, ale ilość melani­ny w nich zgromadzona jest podobna u wszystkich lu­dzi i nie wpływa istotnie na kolor oczu. Decyduje o nim melanina znajdująca się w melanocytach rozproszonych w zrębie tęczówki. Brązowe tęczówki zawierają nawet o 40% więcej melaniny niż niebieskie.

Produkcja melaniny w zrębie u dzieci rasy białej na ogół zaczyna się w kilka tygodni lub miesięcy po urodze­niu i właśnie to tłumaczy, dlaczego barwa ich oczu tak bardzo się zmienia w okresie przedszkolnym. Niektóre organizacje zajmujące się poszukiwaniem zaginionych w ogóle nie uwzględniają koloru oczu w rysopisie, jeśli dziecko nie ukończyło piątego roku życia!

Po kilku latach życia produkcja melaniny w oku ustaje i kolor tęczówek się stabilizuje, za wyjątkiem przypadków spowodowanych cho-robą, urazem lub przyjmowaniem niektórych le­ków. Spośród nich szczególnie silny efekt wywie­rają pochodne prostaglandyn (np. latanoprost), stosowane w leczeniu jaskry. U części pacjen­tów wywołują one już po kilku miesiącach sto­sowania silne zbrązowienie oczu. Naukowców zainspirowało to do sprawdzenia, czy barwa oczu zdrowych dorosłych osób rzeczywiście jest stabilna. Ponownie sięgnięto do grupy bliźniąt z Louisville i okazało się, że u około 6% dzieci kolor tęczówki nieco zmienił się między szóstym a 18 rokiem życia. Przy okazji niespodziewanie odkryto także, że w czasie trwania obserwacji u około 10% matek tych dzieci tęczówki znacznie pojaśniały. Tak więc nie przywiązujmy się zanad­to do koloru naszych oczu, tym bardziej barwy oczu naszych dzieci.

Więcej w miesięczniku „Świat Nauki" nr 11/2006 »

85 proc. Polaków nigdy nie odwiedziło lekarza by zbadać podejrzane znamię! W dniach 25-29 maja br. w całej Polsce obchodzony będzie Tydzień Świadomości Czerniaka, który ma zachęcić do regularnych badań i przestrzegania podstawowych zasad profilaktyki.


Ankieta przeprowadzona na zlecenie Akademii Czerniaka w 2015 r. pokazuje, że większość z nas (90 proc.) słyszała o czerniaku. Niestety tylko 15 proc. respondentów udało się do lekarza choć raz, aby skontrolować pieprzyki. Tymczasem regularne badania i obserwacja zmian na skórze mogą uratować życie. Dlatego jednym z elementów kampanii będzie Dzień Profilaktyki Czerniaka w Sejmie 26 maja, który pozwoli uświadomić decydentom wagę problemu.


Czerniak - co o nim wiemy?

Świadomość czerniaka utrzymuje się na zbliżonym poziomie od 4 lat. Ponad połowa (63 proc.) Polaków deklaruje, że w przypadku zaobserwowania na swoim ciele podejrzanego znamienia od razu udałaby się do lekarza. Tymczasem aż 39 proc. osób uważa, że nie ma żadnych zmian, które należałoby obserwować, 14 proc. natomiast w ogóle nie zwraca na nie uwagi. W latach 2013 i 2011 odsetek badanych, sądzących, że nie mają podejrzanych znamion wzrósł o 7 punktów procentowych.

Polacy rzadziej prowadzą też samoobserwację skóry. W porównaniu z poprzednimi pomiarami wzrósł udział osób, które wykonują tę czynność raz na 2-3 miesiące lub rzadziej - 39 proc. w stosunku do 34 proc. w 2013 r. i 36 proc. w 2011 r.  

-Czerniak to jeden z najbardziej agresywnych nowotworów skóry. Wczesne wykrycie pozwala jednak na całkowite wyleczenie aż w 90 proc. przypadków. Dlatego poprzez czwartą edycję Tygodnia Świadomości Czerniaka chcemy nauczyć Polaków jak prawidłowo badać skórę oraz jak ważna jest profilaktyka - powiedział prof. Piotr Rutkowski, Kierownik Kliniki Nowotworów Tkanek Miękkich, Kości i Czerniaków Centrum Onkologii - Instytut im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie, przewodniczący Rady Naukowej Akademii Czerniaka.



Czerniak - co o nim wiemy?

Respondenci potrafili prawidłowo wskazać trzy czynniki ryzyka - najczęściej wymienianymi w 2015 r. są korzystanie z solarium (37 proc.), przebywanie na słońcu (36 proc.) i skłonności genetyczne (25 proc.). Jednak 17 proc. badanych decydowało się na odpowiedź nie wiem, trudno powiedzieć.

Pamiętajmy, że aby zmniejszyć ryzyko zachorowania wystarczy stosować kilka prostych zasad:

  •     Raz w miesiącu dokładnie oglądaj swoją skórę - sprawdź, czy Twoje znamiona nie zmieniają się lub czy nie pojawiły się nowe
  •     Jeśli zauważysz, że coś podejrzanego dzieje się z Twoim znamieniem, niezwłocznie udaj się do dermatologa lub chirurga-onkologa
  •     Unikaj słońca w godzinach 11.00-16.00
  •     Nie opalaj się w solarium
  •     Przynajmniej raz na rok odwiedzaj kontrolnie dermatologa lub chirurga-onkologa
  •     Jeśli chcesz się opalać, rób to z głową - pamiętaj o stosowaniu filtrów UV, noszeniu czapki i okularów przeciwsłonecznych

Jeśli okaże się, że pieprzyk lub narośl niesie znamiona nowotworowe należy jak najszybciej ją wyciąć i rozpocząć leczenie.


- Profilaktyka czerniaka jest niezwykle ważna. Dlatego koniecznie musimy przekazać Polakom wiedzę jak powinni się badać i czego unikać aby uchronić się przed chorobą. Walczymy również o dostęp do nowoczesnych terapii immunoonkologicznych, które pozwalają wrócić do zdrowia pacjentom z zaawansowanym czerniakiem. Aby przybliżyć chorym informacje nt. nowych metod leczenia, przygotowaliśmy cykl materiałów edukacyjnych w zakresie immunoonkologii, zamierzamy także uruchomić specjalny portal poświęcony tej dziedzinie - powiedział Szymon Chrostowski, Prezes Fundacji Wygrajmy Zdrowie i Polskiej Koalicji Pacjentów Onkologicznych.

Razem zmieniamy statystykę

Tegoroczny Tydzień Świadomości Czerniaka będzie miał miejsce w dniach 25-29 maja. W jego ramach odbędzie się szereg wydarzeń, mających na celu propagowanie wiedzy o profilaktyce i modelowanie odpowiednich postaw wśród społeczeństwa. Przez cały tydzień na Facebooku rozgrywany będzie konkurs  "Co wiesz o czerniaku?", w którym nagrody to zaprojektowane przez ambasadorów kampanii daszki oraz zestawy kosmetyków chroniących przed słońcem. W ramach Dnia Profilaktyki Czerniaka w Sejmie, 26 maja posłowie będą mogli skorzystać z bezpłatnych badań dermoskopowych.



Czytaj więcej na http://nt.interia.pl/raport-medycyna-przyszlosci/medycyna/news-znamy-ale-nie-badamy-co-polacy-wiedza-o-czerniaku,nId,1738189#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

Wielkanoc symbolizuje nowe życie. Nierozerwalnie z narodzinami łączy się też... śmierć. Tylko dzięki niej doceniamy nasze istnienie. Naszą ziemską wędrówkę.


Wśród chrześcijan wybór balsamowania, jako metody pochówku, nie jest powszechnym wyborem. Nie zmienia to faktu, że warto poznać jego bogatą i interesującą historię.

 

Na czym konkretnie polega ten specyficzny zabieg?

- Balsamacja lub balsamowanie to zabiegi spowalniające rozkładanie się ciała. Jednak archeologowi bliższy jest nieco inny termin, a mianowicie mumifikacja, związana ze starożytnymi cywilizacjami, np. z Egiptem lub Inkami i innymi ludami Ameryki Południowej – mówi dr Jacek Górski, dyrektor Muzeum Archeologicznego w Krakowie.

- W starożytnym Egipcie, mumifikacja była ważnym zabiegiem pośmiertnym – warunkiem życia pozagrobowego było bowiem zachowanie ciała – dodaje. Później stosowali ją także starożytni Persowie, Asyryjczycy i Scytowie.

Krótko mówiąc, balsamowanie zabezpiecza zwłoki ludzkie lub zwierzęce przed rozkładem.

 

Skąd wziął się pomysł na tego typu technikę konserwacji?

Pierwsze eksperymenty związane z balsamowaniem zwłok mogły być następstwem znajdowania naturalnie zmumifikowanych ciał pogrzebanych w piasku pustynnym. Działo się tak dzięki adekwatnym warunkom, tzn. zwłoki nie były wystawione na działanie promieni słonecznych, powietrza i wody – to jest źle sformułowane.Chociaż balsamowanie w tych rejonach było powszechne, nie odnaleziono jednak żadnego egipskiego opisu tej procedury. Najlepsze sprawozdanie sporządził w V wieku p.n.e. grecki historyk Herodot.

- Najbardziej znany jest egipski sposób balsamowania - mówi dr Jacek Górski. - W pierwszym etapie usuwano organy wewnętrzne (poza sercem) oraz mózg i umieszczano ciało w naturalnej sodzie. Następnie nacierano je żywicą, oliwą, woskiem i okrywano całunem i bandażowano. Mumie inkaskich władców suszono na słońcu i zawijano w delikatne tkaniny. Przechowywano je w świątyniach, ale były wynoszone w czasie świąt. Różne ludy stosowały własne metody mniej lub bardziej skutecznej mumifikacji.

- Obecnie również prowadzi się takie zabiegi, aby zmarły mógł być wystawiony na widok publiczny. Choć w naszej tradycji nie ma takiego zwyczaju. Są oczywiście wyjątki jak zabalsamowane ciało Józefa Piłsudskiego -komentuje dr Jacek Górski.

 

Współczesna balsamacja

Teraz, zawód balsamisty to nie wszystko. Aby spełnić wymagania rodziny zmarłego, związane z przygotowaniem zwłok do pogrzebu należy być również plastykiem, makijażystą, fryzjerem i stylistą.  

- Współczesne balsamowanie zwłok to wciąż proces, którego głównym aspektem jest dezynfekcja ciała osoby zmarłej, ale także zatrzymanie procesu rozkładu oraz przywrócenie naturalnego wyglądu. Dzięki balsamacji, dajemy rodzinie możliwość bezpiecznego pożegnania się ze zmarłym – mówi balsamista Szymon Sokołowski, jeden z najmłodszych w Polsce laborant sekcyjny.

W Polsce nie jest to na razie popularna usługa. Ludzie nie są świadomi, co daje taki zabieg i uznają go za kosztowny. Śmierć jest nadal tematem tabu, którego unika nasze społeczeństwo, choć jest jedyną pewnością, która spotka każdego z nas niezależnie od statusu, pozycji społecznej oraz tego, jak wyglądało nasze życie  – uważa Szymon Sokołowski.

- Moja praca jest w pewnym sensie pomocą dla rodzin. W tak ciężkich chwilach jak strata bliskiej osoby daję rodzinie możliwość ostatniego pożegnania, dotknięcia czy pocałowania ich ukochanej osoby. Przywracam naturalny wygląd osobie zmarłej, tuszuje oznaki śmierci, cierpienia i bólu, by na twarzy pozostał spokój jak podczas snu. W pracy patrząc na rodziny zmarłych czuję się spełniony bo wiem, że dzięki mojemu wykształceniu spokojniej przeżyją to odejście – komentuje Szymon Sokołowski.

Bardzo ważną sprawą jest szacunek do osoby zmarłej. - Szanuj osobę zmarłą tak, jak sam chciałbyś po śmierci być szanowany - ta dewiza mi towarzyszy podczas każdego dnia pracy – podsumowuje rozmówca.

 

A co na to Kościół?

Biblia przytacza historię Józefa, syna Jakuba, który obiecał swojemu ojcu, że wypełni jego wolę: "Gdy umrę, pochowasz mnie w moim grobie, który sobie przygotowałem w kraju Kanaan.  Niech mi więc teraz będzie wolno udać się tam, abym mógł pochować mego ojca, a potem wrócę. Faraon odpowiedział: Idź i pochowaj twego ojca, tak jak mu przysiągłeś”.

By tego dokonać Józef postąpił z ciałem swojego ojca zgodnie z panującym wówczas zwyczajem w Egipcie. „Nakazał swym sługom, lekarzom, żeby zabalsamowali jego ojca”. Jak wynika z relacji zawartej w Księdze Rodzaju, trwało to wymagane 40 dni.

W Piśmie Świętym nie znajdziemy żadnego negatywnego stwierdzenia na temat  balsamowania zwłok swoich wiernych. Wzmianka o tym zwyczaju pojawia się tylko raz - właśnieprzy opisiehistorii Józefa.

Sam Kościół celowo balsamował większość świętych (i znał metody egipskie), choćby z powodów sanitarnych lub dla oddania czci ważnym dla Kościoła osobom. Najczęściej miało to miejsce, gdy ciało było wystawione na widok publiczny. Ostatnim takim przykładem, było wystawienie w Watykanie ciała św. Jana Pawła II, kilka dni po jego śmierci.

- Ludzie mają jeszcze błędne wyobrażenie co do specyfiki tego zabiegu. Myślą, że ciała zamienia się w istne egipskie mumie. A tak nie jest. Zabalsamowanie, oprócz swojej podstawowej funkcji czyli zatrzymanie procesu rozkładu, zaciera ślady cierpienia sprzed śmierci ale również poprzez inne zabiegi, min. poprzez rekonstruowanie twarzy zostaje przywraca naturalny wygląd – przyznaje Adam Ragiel.

 

Rozważania o naszej śmiertelności i złożenia do grobu nie są wdzięcznymi tematami, ale sprawiają, że chociaż na moment zatrzymamy się w tych szalonych czasach i pomyślimy o tym, co się dzieje dookoła nas. Zwłaszcza teraz - w czasie Wielkanocy. Przypomną o naszym nieuniknionym końcu i możliwości wyboru metody ostatniej posługi.

Autor: http://interia360.pl/ciekawostki/zdjecie/zawod-balsamisty-moze-byc-bardzo-ciekawy,72625